W angielskim nigeryjskim używa się słowa „palliatives” w nieznanym gdzie indziej znaczeniu. Kluczowym w czasach zwalczania pandemii. Palliatives to z grubsza pomoc dla potrzebujących, najczęściej paczki z żywnością.
Lokalne władze, wojsko, politycy chwalą się w mediach społecznościowych zdjęciami, na których widać, stojących obowiązkowo w dużych odstępach, biednych ludzi z darami u stóp: w stanie Lagos to zazwyczaj trzy worki po 3 kg każdy, w jednym ryż, w drugim garri, czyli popularna tu mąka z manioku, a w trzecim fasola. Zdarza się jeszcze kilkulitrowy kanister z olejem roślinnym.
W epoce zarazy palliatives to także maseczki, rękawiczki, płyny i mydła odkażające, najprostsze lekarstwa – na malarię i gorączkę, siatki przeciw owadom. Czasem kieszonkowe (to raczej od prywatnych ofiarodawców).
I jeszcze coś, co można by nazwać odpowiednikiem tarczy antykryzysowej: zwalnianie z podatków czy spłacania rat kredytów, co nie zdarza się często. Domagali się ich na przykład, raczej bezskutecznie, rybacy, którzy z powodu lockdownu nie mogli łowić w delcie Nigru i na Zatoce Gwinejskiej.
– Rozdział palliatives kuleje, co wynika z mieszanki przyczyn: złego zarządzania, wpływów partyjnych, wadliwej dokumentacji, braku umiejętności dotarcia do najbardziej potrzebujących, wykazały to nasze badania w terenie – mówi „Rzeczpospolitej” Alhassan Ibrahim, analityk z czołowego think tanku dla całej Afryki Zachodniej Centre for Democracy and Development z siedzibą w Abudży.