Korespondencja z Brukseli
7.58, hala odlotów międzynarodowego lotniska w podbrukselskim Zaventem. Król Filip, królowa Matylda i premier Alexander De Croo składają hołd ofiarom zamachów. Dokładnie pięć lat temu w tym miejscu, przy rzędach odprawy numer 2 i 11, zostały zdetonowane ładunki wybuchowe i w odstępie zaledwie 9 sekund doszło do dwóch eksplozji.
Pięć lat temu
Kwiaty pod pamiątkową tablicą, odczytanie nazwisk ofiar, krótkie rozmowy z uratowanymi i rodzinami zabitych, ale bez uścisków rąk czy przytulenia – Belgia, jak cała Europa, w stanie zamaskowanej pandemicznej ostrożności pilnuje dystansu społecznego. Delegacja przemieszcza się przez miasto i o 9.10 podobna krótka chwila zadumy na stacji metra Maelbeek w sercu dzielnicy europejskiej. Dokładnie pięć lat po trzeciej eksplozji tego najtragiczniejszego powojennego dnia w Belgii.
Potem jeszcze w południe uroczystość przy pomniku ofiar terroryzmu koło ronda Schumana w dzielnicy europejskiej. – W ciągu godziny i 13 minut 32 niewinnych ludzi wyrwano z ich życia. Ponad 340 zostało ciężko rannych. I wiele istnień zostało na zawsze zniszczonych – powiedział premier.
Zamachy, do których przyznało się tzw. Państwo Islamskie, zostały starannie zaplanowane. To nie były ataki „samotnych wilków", ale dzieło siatki terrorystycznej. Jej działalność miała też wiele wspólnego z dokonanymi cztery miesiące wcześniej zamachami w Paryżu, w których zginęło 130 osób.