Siarhej Dyleuski był liderem strajków w mińskiej fabryce traktorów po wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r. Trafił za kraty, a po wyjściu z aresztu uciekł do Warszawy i będąc już za granicą, stanął na czele Białoruskiego Zrzeszenia Pracowników. Jest jednym z najbardziej atakowanych przez Mińsk przeciwników Łukaszenki.
O tym, że członkowie jego organizacji potajemnie przygotowują się do strajków, mówił „Rzeczpospolitej" na początku października. Teraz jego Zrzeszenie wyznacza nawet datę – 1 listopada (dzień roboczy na Białorusi). W białoruskich i rosyjskich niezależnych mediach Dyleuski przekonuje, że setki tysięcy robotników dołączą do strajku i pozostaną w domach.
– Nie chodzi tylko o prawa robotników i trwające od miesięcy represje. Mamy do czynienia z katastrofą epidemiczną. Codziennie, według niezależnych danych, setki Białorusinów umierają na koronawirusa. Każdy dzień zwłoki będzie kosztować życie setek ludzi, nie możemy na to pozwolić – mówi „Rzeczpospolitej" Dyleuski. – Ogłaszamy ludową kwarantannę, Białorusini poddadzą się ogólnokrajowej samoizolacji. Zostaną w domach, biorąc np. zwolnienie lekarskie – dodaje. Przyznaje jednak, że jego Zrzeszenie nie konsultowało wcześniej tej inicjatywy z pozostałymi liderami białoruskiej opozycji demokratycznej. – Są politykami, a ja jestem robotnikiem i znam nastroje robotników. Uważam, że nie możemy już zwlekać – twierdzi.
Przebywająca na Litwie liderka białoruskiej opozycji Swiatłana Cichanouska w październiku ubiegłego roku już postawiła Łukaszence ultimatum. Do masowych strajków jednak nie doszło. Od tamtej pory ostrożnie podchodzi do podobnych wezwań. – Popieramy każdą inicjatywę, która osłabia reżim, ale do strajków trzeba się odpowiedzialnie przygotowywać. Kontaktujemy się z Ruchem Robotniczym (RR), który ma około 20 tys. członków, i tam twierdzą, że ogłoszenie strajku jest przedwczesne – mówi „Rzeczpospolitej" Anna Krasulina, rzeczniczka Cichanouskiej. Ruch Robotników nie poparł wyznaczonego na 1 listopada strajku, to jedna z dwóch (wraz ze Zrzeszeniem Dyleuskiego) organizacji konsolidujących wokół siebie białoruskich robotników. – To nie był najlepszy pomysł, nie ma do tego warunków – tłumaczy „Rzeczpospolitej" jeden z przedstawicieli RR.
– Do strajków nie dojdzie, przynajmniej teraz. Reżim ma pieniądze, budżet się zapełnia, kurs białoruskiego rubla jest stabilny, zarobki są wypłacane i panuje totalna kontrola w przedsiębiorstwach – mówi „Rzeczpospolitej" Jarosław Romańczuk, białoruski ekonomista. – Zachodnie sankcje na razie nie uderzyły w gospodarkę, zaczną działać dopiero w 2022 r. i też nie wiadomo, w jaki sposób. Mówienie więc o strajkach jest bardzo na wyrost – dodaje.