Abchazja, formalnie część Gruzji (poza kontrolą Tbilisi od ponad dwóch dekad), sama uznaje się za niepodległe państwo. Faktycznie to rosyjski protektorat. Wszyscy czterej kandydaci w niedawnych wyborach na separatystycznego prezydenta deklarowali utrzymanie ścisłych związków z Moskwą. Ale zwycięski Raul Chadżimba, uchodzący za najbardziej prorosyjskiego z prorosyjskich, tuż po wyborach oświadczył, że o przyłączeniu się do Rosji nie może być mowy. A miejscowi eksperci twierdzą, że gdyby wykonał w tym kierunku jakiś ruch, straciłby władzę natychmiast, tak jak jego poprzednik Aleksandr Ankwab.
Językiem „państwowym" Abchazji pozostaje abchaski, jednak niemal wszyscy, przynajmniej w Suchumi, używają na co dzień rosyjskiego. W obiegu jest rosyjski rubel, choć formalna waluta to apsar, wart według sztywnego kursu dziesięć rubli (bite są wyłącznie monety okolicznościowe).
Ziemia niczyja
Separatystyczny rząd powstrzymuje się od jakichkolwiek kontaktów z Gruzją, jednak we wschodnich powiatach galskim i tkwarczelskim (odsetek ludności gruzińskiej wynosi tam, według danych z 2011 r., odpowiednio 98,2 proc. i 62,4 proc., a abchaskiej 0,7 proc. i 32 proc.) można bez problemu płacić w gruzińskich lari, lokalna sieć telefonii komórkowej reklamuje zaś „tanie rozmowy z sąsiednim państwem".
Ludność nieuznanej republiki żyje w kilku różnych porządkach i nikt nie zwraca już na to uwagi. Opisując Abchazję, trzeba brać czasem w cudzysłów najprostsze słowa, bo mają tam inne znaczenie.
Do Abchazji można się dostać przez most nad rzeką Inguri, którą biegnie administracyjna granica z Gruzją „właściwą" (wjazd z Rosji, od strony Soczi, to z punktu widzenia Tbilisi nielegalne – bo bez kontroli gruzińskiej straży granicznej – przekroczenie granicy państwa). Wcześniej trzeba załatwić przez internet promesę abchaskiej „wizy", którą odbiera się już w Suchumi. Należy się także zarejestrować na stronie gruzińskiego Biura Ministra Stanu ds. Pojednania i Równości Obywatelskiej.