Według rozmówcy CNN, w ataku wykorzystano lecące na niskiej wysokości pociski manewrujące i drony. Wcześniej podobne informacje przekazała stacja ABC News, powołując się na wysokiej rangi przedstawiciela administracji prezydenta Donalda Trumpa.
Na podstawie trajektorii lotu środków wykorzystanych w ataku eksperci mieli ustalić, iż pociski i drony przeleciały nad południowym Irakiem oraz Kuwejtem. Władze Kuwejtu wszczęły dochodzenie w sprawie doniesień, że krótko przed atakiem na saudyjskie rafinerie nad krajem zauważono lecące obiekty.
Informator CNN powiedział, że pociski ominęły Zatokę Perską, gdzie amerykańskie i saudyjskie systemy radarowe oraz saudyjskie środki obrony powietrznej są najsilniejsze. Wcześniej zastrzegający anonimowość przedstawiciel władz USA powiedział CNN, iż Stany Zjednoczone oceniają, że atak został przeprowadzony z terytorium Iranu.
Stany Zjednoczone i Arabia Saudyjska nie zaprezentowały dotąd dowodów wskazujących na źródło sobotnich ataków. Według dyplomaty jednego z państw Zatoki Perskiej, cytowanego przez CNN, USA poinformowały swych sojuszników, że atak "prawdopodobnie" nadszedł z terytorium Iranu, ale nie przekazały żadnych dowodów. - Co innego mówić nam, co innego pokazywać - dodał dyplomata.
Odpowiedzialność za atak na instalacje naftowe koncernu Aramco w Bukajk i Churajs w Arabii Saudyjskiej wziął na siebie rebeliancki ruch Huti z Jemenu, państwa, które po obaleniu rządów Alego Abd Allaha Salaha jest pogrążone w chaosie. W wojnie w Jemenie z Huti od 2015 r. walczy koalicja pod wodzą Arabii Saudyjskiej. Konflikt pochłonął tysiące ofiar.
Przedstawiciele amerykańskich i saudyjskich władz zakwestionowali odpowiedzialność Hutich za atak. - Nic nie wskazuje na to, że pociski nadleciały z południa, a tym bardziej z miejsca tak odległego, jak Jemen - powiedział informator CNN.