Po sześciu latach morderczej wojny domowej w Syrii górą jest prezydent Baszar Asad wspierany przez Rosję, Iran i szyicki Hezbollah. Utrzymał władzę, a na obszarach kontrolowanych przez siły rządowe mieszka dwie trzecie pozostałej w Syrii ludności.
Niewielkie skrawki przy granicy z Izraelem znajdują się pod kontrolą zbrojnej opozycji, jak i niewielka enklawa na południe od Homs, a także północno-zachodnia prowincja Idlib. Północ kraju jest pod kontrolą syryjskich Kurdów. Dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS) zajmują rejon Rakki oraz wąski pas wzdłuż brzegów Eufratu w kierunku Iraku. ISIS jest w odwrocie i wszystko wskazuje na to, że w najbliższych miesiącach poniesie ostateczną klęskę.
Kolej na Genewę
W takiej sytuacji rozpoczyna się we wtorek w Genewie kolejna runda negocjacji przedstawicieli stron w wojnie domowej pod auspicjami ONZ. Czas sprzyja, gdyż od tygodnia funkcjonują w Syrii cztery strefy wstrzymania walk, co przedstawiciele Rosji, Turcji, Iranu oraz wysłannicy Asada uzgodnili z początkiem maja w Astanie. Wygląda na to, że jest to dobry początek zawieszenia broni w krwawej wojnie, która pochłonęła już co najmniej 320 tys. ofiar śmiertelnych, jak szacuje ONZ.
W założeniu w Genewie powinny zapaść decyzje dotyczące udziału sił pokojowych ONZ, które mogłyby w przyszłości kontrolować przestrzeganie rozejmu. Mógłby to być wstęp do politycznych rozwiązań. Przynajmniej na razie na to się nie zanosi, ostrzega Staffan de Mistura, negocjator ONZ. Administracja Donalda Trumpa nie angażuje się w rozmowy genewskie w takim stopniu, jak to czynił John Kerry, z czasów Baracka Obamy.
Donald Trump ma inne priorytety i przygotowuje grunt do ostatecznej rozprawy z dżihadystami z tzw. Państwa Islamskiego na terenie Syrii. Stąd dostawy broni i sprzętu wojskowego dla syryjskich Kurdów z YPG, czyli Powszechnych Jednostek Obrony, armii samozwańczej kurdyjskiej autonomii na północy Syrii.