„Drugiemu ciało i dusza poranione”…
To Władimir Frołow. Już się nie wspina. Trzeci, Andriej Barbaszinow był pierwszym Kazachem, który na progu trzeciego millenium wspiął się na Denali (Mt. McKinley). Prawnik, ratownik górski, działał w centrum zapobiegania przemocy wobec kobiet i dzieci. Zginął w wypadku w USA. Prowadził motocykl. Zderzył się z ciężarówką. Zaczynaliśmy razem: czterech wspinaczy młodej generacji. Byli lepszymi ludźmi ode mnie. Naprawdę.
Co z tobą jest nie tak?
Wiem o sobie wszystko. Jestem niedobrym człowiekiem, ale wspinam się dalej. Podążam za swoim przeznaczeniem.
Ile masz żon i dzieci? Pogubiłam się w rachubie.
Musimy o tym mówić?
Tak. Od opisywania tylko twoich wielkich sukcesów wspinaczkowych są młodzi dziennikarze. Pytam o cenę, jaką się za nie płaci. Ile miałeś lat, kiedy ożeniłeś się po raz pierwszy?
22 albo 23 lata, przepraszam, nie pamiętam. Pierwsza żona była na studiach aktorskich, kiedy się spotkaliśmy w Ałma Acie. Pracowałem w teatrze. Została aktorką, ja wspinaczem, wstępując do wojska. Żeby małżeństwo było dobre, trzeba być razem. A ja byłem po 10 miesięcy poza domem.
Kiedy urodziły się dzieci?
Stiepan w 1998 r. jest synem pierwszej żony. Córka Marija ur. w 2003 r. i syn Zachar w 2006 r. drugiej żony – psychologa z Ałma Aty, bardzo ładnej, dobrej, interesującej kobiety. Niewiasty mnie lubią, co uważam za szczęście, ale nie umiałem otoczyć właściwą uwagą i opieką żony, być dobrym mężem i ojcem.
Zabawne. Jeździsz na wyprawy i prelekcje z Włochem Simone Moro, a on uważa siebie za wspaniałego męża i ojca.
Simone jest bardzo dobrym mężem i ojcem.
Spędzając z tobą w górach nawet swój miesiąc miodowy. Przyjechałeś do Krakowa z Olgą - którą żoną?
Trzecią. Olgę szczęśliwie spotkałem trzy lata temu w Rosji. Rozumiemy się. Olga porzuciła dla mnie pracę, rodzinę, wszystko.
I teraz podróżuje z tobą?
Tak, ale nie na wyprawy.
Gdzie mieszkasz?
Trudne pytanie. Nie wiem.
Gdzie jest twój dom? Na wizytówce masz trzy telefony: do Rosji, Kazachstanu i Włoch.
No właśnie, przepraszam, ale takie jest moje życie. Żadnego miejsca nie mogę nazwać domem: w Ałma Acie otrzymałem od władz do używania mieszkanie jednopokojowe. Nie jest moje. Nie mogę sprowadzić tam dzieci. Mieszkam wszędzie: ok. pięć miesięcy w roku na górskich wyprawach, parę we Włoszech dzięki Simone, tyle samo w Rosji i w Kazachstanie.
W 2001 r. na Lhotse ty ratowałeś Annę Czerwińską, a Simone Moro Anglika Toma Moores’a. Skąd wiedziałeś, że Anna ma problemy w zejściu ze szczytu?
Mogę powiedzieć tylko tak, jak to zapamiętałem. Siedzieliśmy wieczorem z Simone w obozie IV (7900 m). Czuliśmy się wspaniale. Następnego dnia mieliśmy robić trawers Lhotse-Everest, cudowny sen wspinaczy. Zażartowałem: - Simone, coś musi się stać. Będziemy ratować ludzi i tyle będzie z trawersu… Wkrótce usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Zza skał wyszedł Darek Załuski. Powiedział, że spadł mężczyzna, a bardzo wyczerpana kobieta, bez tlenu, schodzi kuluarem z Lhotse. Ustaliliśmy, że Simone przetrawersuje do mężczyzny, a ja pójdę po kobietę. Na wys. ok. 8100 m zobaczyłem Annę Czerwińską. Leżała na śniegu. Jej Szerpa też był wyczerpany. Sprowadzałem Annę za rękę, potem w ciemnościach asekurowałem, opuszczając na linie. Na szczęście mogła iść. Niżej poczuła się lepiej. Kiedy doszliśmy do namiotów, byłem bardzo zmarznięty. Używałem tylko cienkich rękawiczek, bo grubsze chyba oddałem Annie. Rozgrzewałem palce nad palnikiem, kiedy dotarł Simone z Tomem Moores’em. Nie wiedziałem skąd przyszli, ale Tom był w kiepskim stanie.
Moores leżał na wysokości obozu IV, ale miedzy nim a namiotami był pas skał, które trzeba było obejść. Spadając, potrącił Darka Załuskiego, który po zakrwawionych śladach dotarł do Anglika, oddał mu swoją butlę z tlenem i poszedł po pomoc.
Całą noc z Simone rozgrzewaliśmy ręce i stopy Thomasa, gotowaliśmy wodę, poili. Rano przyszli Szerpowie i z Hiszpanami pomogli sprowadzać Annę i Toma. My z Simone, zmęczeni, musieliśmy zrezygnować z naszych planów.
Simone Moro został obsypany nagrodami, w tym Fair Play UNESCO, bo szeroko opowiedział o swoim wyczynie. A ty zostałeś ze swoją rosyjską duszą poszarpaną.
To, co wydarzyło się na Lhotse nikogo nie interesowało w Kazachstanie.
Czy w Kazachstanie jest dla ciebie przyszłość?
Tamtejsze społeczeństwo nie ma dobrej opinii o wspinaczach. Woli bokserów. Uważają nas za szaleńców sprawiających problemy. Sukcesy alpinizmu, prestiżowe w skali światowej, nie są tam potrzebne. Miałem prelekcję w miasteczku północnych Włoch. Z 3000 mieszkańców, 500 należy do Club Alpino Italiano. W Kazachstanie nigdy nie miałem tylu słuchaczy, co tam.
Kim jesteś teraz w Kazachstanie?
Nikim. Po wspinacze zimowej na Gasherbruma II w lutym 2011 r. ktoś znalazł pretekst, żeby mnie wyrzucić z armii. Jestem zawodowym wspinaczem, pisarzem…
I darmowym trenerem alpinizmu najwyższej klasy.
Przez 10 lat bezpłatnie, jako wolontariusz, szkoliłem we wspinaczce grupę ok. 100 kobiet i mężczyzn. Mieliśmy niewielkie wsparcie od rządu. Stała się jedną z najlepszych grup alpinistów młodej generacji w Kazachstanie. Prowadziłem ich jako trener w Himalaje na ekspedycje, na które znajdywałem sponsorów. Pół roku temu i to się załamało. Monika, kończymy już rozmowę, a nie zadałaś mi pytania dlaczego się wspinam.
Już powiedziałeś…
Chodzi mi o filozofię wspinania. Przecież trudny i niebezpieczny alpinizm nie ma uzasadnienia. Dlaczego ludzie to robią? Ja przeszedłem trzy etapy. Na początku wspinaczka była dla mnie przygodą i odkrywaniem świata. Po emigracji do Ałma Aty zaczął dominować sport. Starałem się być sprawniejszy od innych. Eksploracja była poznaniem siebie w działaniu na krawędzi. Stawiasz kroki w nieznane. Czy potrafisz zachować człowieczeństwo w warunkach ekstremalnych, na dużej wysokości, na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej? Kiedy połączyłem przygodę ze sportem zrozumiałem, że to mi nie wystarcza, bo tylko zaspokaja zainteresowanie światem i ambicje. Że muszę znaleźć sens. Znalazłem go w sztuce. Wspinaczkę dzisiaj postrzegam jako sztukę. Ta ważna droga możliwa jest do przebycia tylko w działalności górskiej. Tak, jak malarz czy rzeźbiarz, który tworzy dzieło z wewnętrznej potrzeby, niezrozumiałej dla innych, niekomercyjnie, tak i ja realizuję nową, trudną drogę wspinaczkową w ścianie góry.
Tak samo uważa Wojtek Kurtyka: wytyczenie nowej ekstremalnie trudnej drogi jest kreacją, aktem twórczym dzieła, które przeżyje artystę. Które swoje wyprawy cenisz najbardziej?
Najlepsze były wtedy, kiedy spotkałem przyjaciół albo zrobiłem duży krok w swoim rozwoju. Do pierwszych należy ta, kiedy poznałem Simone Moro w 1999 r. realizując program Śnieżnej Pantery. Każda kolejna wyprawa z Simone jest mocną przygodą i przyjemnością. Za najlepszą w mojej karierze uważam przejście nowej drogi na Broad Peak z Siergiejem Samojłowem. Zrobiłem coś, czego nie powinienem być w stanie dokonać.
Nazwałeś ją „armagedonem”. Mieliście żywność i paliwo na pięć dni, a na szczyt dotarliście w siódmej dobie. Wracałeś Lodowcem Baltoro w swoje 32 urodziny, chudy, słaniający się, z cieknącą z oczu i nosa ropą, krztuszący się wydzieliną z płuc. Ciało odreagowywało na to, co twoja wola z nim zrobiła. Wyglądałeś jak zombi.
Również na Cho Oyu z Borysem Dedeszko nie powinniśmy dać rady się wspiąć. Dlatego uważam te dwie wspinaczki za najlepsze w swoim życiu.
Uważasz, że los wspinacza w górach zależy od stopnia wytrenowania i pracy, a nie od przypadku. Ale wysokie góry są nieprzewidywalne. Podczas zimowej wyprawy na Gasherbrum II z Simone Moro i Amerykaninem Cory Richardsem dopadła was lawina.
Tym razem wydarzyło się coś niezwykłego. Rzeczywiście mieliśmy szczęście. Zwykle w lawinie lina, którą wspinacze są związani, wciąga w dół. Simone mówił, ze wyglądało to tak, jakby ktoś patrzył z nieba i pociągnął do góry za sznurek. Wyleciałem z lawiny jak korek z wody. Miałem odkrytą tylko twarz. Śnieg błyskawicznie się betonował. Simone odkopał mnie. Cory był zasypany do połowy. Dlaczego nas dopadła lawina? Bo szliśmy na skróty zboczem pod serakami, zamiast środkiem terenu, pełnym lodowych szczelin, gdzie było trudniej. Wiedzieliśmy, ze ryzykujemy. Ludzi sami wywołują tragiczne w skutkach sytuacje. Nasze bezpieczeństwo w górach zależy wyłącznie od nas!