Tego dnia aktywiści Fundacji Ocalenie mieli dużo pracy, szczególnie, że czasem na Straż Graniczną trzeba czekać i dwie godziny. Tak jak w przypadku rodziny z dwójka maleńkich dzieci (1 i 3 lata), zabranej w środę po południu przez SG do placówki w Michałowie.
Procedura jest zawsze taka sama: trzeba napoić, nakarmić, dać ciepłe rzeczy i pełnomocnictwa do podpisania. I wyjaśnić, że to niczego nie gwarantuje, a szczególnie tego, że nie dojdzie do push-backu na Białoruś. Hemin prosi, aby zabrać go na police station, jeśli to konieczne, ale żeby ktoś z nim był, żeby nie zabierali go z uschniętych liści. Aktywistom nie wolno jednak na własną rękę wykonywać żadnych działań poza bezpośrednim ratowaniem życia. O znalezieniu imigranta należy bowiem poinformować Straż Graniczną.
– Tylko go nie wywieźcie do lasu – prosimy wszyscy już w trójkę (dwoje dziennikarzy i aktywistka Ocalenia).
- Dobrze, zgadzam się na wszystko, dziękuje – mówi młody mężczyzna. – Musiałem wyjechać, wiecie Kurdowie mają swoją religię, kulturę. Angażowałem się w działalność kurdyjskiej partii w Iraku – mówi (nie ma czasu by dopytywać się której partii i w jaki sposób się angażował). Opowiada też o chorobie genetycznej, która go osłabia, o tym, że skończył socjologię, że w domu została mama, siostra i brat. A jego imię po kurdyjsku oznacza „pokój”.