– Zamierzam utworzyć rząd patriotyczny, który reprezentować będzie wszystkich obywateli Izraela, mieszkańców Judei i Samarii, jak i arabskich obywateli – zapewnił przywódca ugrupowania Niebiesko-Biali Benny Ganc po otrzymaniu misji sformowania rządu od prezydenta Izraela.
Zdaniem izraelskich komentatorów Ganc zmierza do utworzenia gabinetu mniejszościowego jedynie na najbliższy czas. Potem miałby powstać rząd pojednania narodowego z udziałem Likudu, ale już bez oskarżonego o praktyki korupcyjne Beniamina Netanjahu, premiera sprawującego swój urząd najdłużej w historii Izraela.
To Netanjahu jest nadal szefem rządu od niespełna roku tymczasowego, a więc od pierwszych z serii trzech wyborów do Knesetu, które nie wyłoniły zdecydowanego zwycięzcy. Po niedawnych ostatnich wyborach może liczyć na poparcie 58 deputowanych. Po przeciwnej stronie jest 62 posłów. W tej sytuacji prezydent Reuwen Riwlin był niejako zmuszony do powierzenia misji rządowej Gancowi.
Problem jednak w tym, że trzech posłów w szeroko rozumianym obozie Ganca nie zgadzało się z planami szefa Niebiesko-Białych. Wyłamuje się jedna posłanka bloku lewicowego oraz dwu posłów w samym ugrupowaniu Benny'ego Ganca. To byli współpracownicy Netanjahu, skłóceni z premierem na zawsze. Tych może się udać Gancowi przekonać, w niedzielę podawano, że ma poparcie 61 posłów.
Opór trójki budził fakt, że Ganc, tworząc rząd mniejszościowy, musiałby się wesprzeć 15 głosami posłów Wspólnej Listy utworzonej przez cztery partie reprezentujące ponaddwumilionową społeczność arabską. W państwie etniczno-judaistycznym nie do pomyślenia jest dla części obywateli, aby Arabowie współdecydowali o losach kraju. Nawet w sytuacji, gdyby mieli weprzeć jedynie rząd mniejszościowy.