Władysław Teofil Bartoszewski kilka dni temu wrócił z Wielkiej Brytanii. Polityk musiał ściągnąć do kraju córkę, która się tam uczy, a nie zdążył zrobić tego przed wprowadzeniem kontroli granicznych. Po powrocie do Polski poseł PSL został poddany obowiązkowej kwarantannie. - Siedzę w domu na wsi i się nie ruszam - powiedział w rozmowie z Onetem. - Leciałem samolotem z Londynu do Berlina. Stamtąd wziąłem ubera i pojechałem do granicy. W Słubicach idąc pieszo, przeciągnęliśmy z córką walizki przez most graniczny. Na przejściu zmierzono nam temperaturę i wypełniliśmy formularze dotyczące kwarantanny. Żona czekała na nas z samochodem po polskiej stronie i pojechaliśmy do domu - dodał.
Kwarantanna polityka kończy się 29 marca, czyli po zaplanowanym na przyszły tydzień posiedzeniu Sejmu, które prawdopodobnie obędzie się mimo obecnej sytuacji. - To jest potencjalne zagrożenie dla posłów i pracowników Kancelarii Sejmu - ocenił Bartoszewski. - Odległości między posłami w ławach wynoszą 30 centymetrów, a nie dwa metry. I to już jest pytanie do epidemiologów, czy jest jakakolwiek metoda zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim posłom. Czy mamy siedzieć w maskach? Chyba, że będziemy głosować grupami - podkreślił. - Czekam na instrukcję, co ma robić osoba, która się poddała obowiązkowej kwarantannie. Czy mam ją przerwać i jechać głosować, czy mam zaczekać? - dodał poseł PSL.