– To wszystko bzdury – twierdzi Sigmar Gabriel, do niedawna jeden z czołowych niemieckich polityków, obecnie w zarządzie Deutsche Banku, a w poprzednich latach wicekanclerz w koalicyjnym rządzie Merkel, szef dyplomacji, minister gospodarki oraz przewodniczący SPD.
W ten sposób odpiera zarzuty, jakoby będąc ministrem, miał zapobiec nałożeniu przez urząd antykartelowy potężnej kary finansowej na koncern rzeźniczy Clemensa Tönniesa.
Rzeźnie trafiły właśnie na czołówki gazet, gdy stały się ogniskiem zachorowań na koronawirusa. Kwarantanną objęto 1500 pracowników, a powtórne restrykcje epidemiczne wprowadzono w dwu powiatach.
„Czy obecne gratyfikacje dla pana Gabriela są formą rekompensaty za wcześniejsze usługi?" – pyta na łamach mediów jeden z członków rodziny Tönnies, skłócony z właścicielem koncernu. Wyszło bowiem na jaw, że Sigmar Gabriel do maja tego roku był na liście płac koncernu z Gütersloh z miesięczną pensją 10 tys. euro plus solidne dodatki na podróże.
Zdaniem ekspertów wybuch nowego ogniska epidemii jest wynikiem katastrofalnych warunków pracy oraz zakwaterowania pracowników ściąganych do zakładów Tönniesa z Rumunii, Bułgarii, a także setek z Polski. Pracują na umowach zlecenia, zarabiając do 2 tys. euro miesięcznie. Ludzi ci nierzadko mieszkają w lokalach po kilkanaście osób. W takich warunkach nie sposób o zachowanie higieny, nie mówiąc o dystansie społecznym. Podobnie było w samych zakładach.