To wielki sukces obozu rządzącego, że zdefiniował konflikt polityczny jako spór cywilizacyjny, jako obronę fundamentalnych wartości, poczucia wspólnoty, tożsamości oraz godności. Zarazem jest to konsekwencja wielu lat błędów opozycji i jej porażka na własne życzenie. Przestrzegał przed tym ćwierć wieku temu wybitny historyk idei, a zarazem przewodniczący rady Stowarzyszenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii Jerzy Jedlicki. Był bowiem przekonany, że bez wzmacniania polskiego patriotyzmu „ta część młodych, która odczuwa niedosyt samookreślenia, będzie siłą rzeczy lgnęła do tych organizacji radykalnej prawicy, które tę pustkę potrafią jej wypełnić, uzurpując sobie monopol narodowej afirmacji i patriotycznych haseł".
Nie jest to tylko polski problem, lecz całego Zachodu. „Partie liberalne i lewicowe przestały mówić o patriotyzmie, jakby był domeną wyłącznie prawicy" – zauważał Michael Sandel z Harvardu. „A to pozwoliło prawicowym populistom deklarować, że oni i tylko oni reprezentują patriotyzm i tożsamość narodową".
I jesteśmy obecnie tam, gdzie jesteśmy – z lubością i moralną wyższością „liberalna lewica", lewica przegrywając kolejne wybory, nadal piętnuje nacjonalizm i faszyzm. Jak jednak gorzko zauważał w swoim ostatnim tekście jeden z jej autorytetów prof. Wiktor Osiatyński: „Odrzucenie, a nawet tylko zignorowanie twórczego patriotyzmu przez liberalne elity utorowało drogę nacjonalistycznej prawicy, która zagospodarowała te patriotyczne uczucia". A przecież można było podjąć tonację, o której mówił prof. Jedlicki: „Chciałbym, żeby wykształcił się u nas patriotyzm oparty na odpowiedzialności za dobro wspólne. Patriotyzm nikogo niewykluczający, krytyczny wobec historii, lecz zachowujący szacunek dla korzeni, dla tradycji".
Podobnie dogmatyczne, pełne lekceważenia dla wspólnoty, tradycji i narodowej tożsamości było bezkrytyczne podejście do arcyważnego i arcypoważnego problemu uchodźców. Bezmyślne powtarzanie: „Moja Europa nie buduje murów" (premier Szwecji Stefan Löfven), wsparte poczuciem wyższości, a niekiedy pogardy dla każdego, kto automatycznie nie podpisywał się pod takim sloganem i choćby tylko rozważał, jak rozwiązać tę trudną i złożoną kwestię, sprawiło, że ów tragiczny problem losu osób ubiegających się o azyl został rozwiązany w Europie wedle scenariuszy antyimigranckich.
W Szwecji, państwie, które jeszcze cztery lata temu szczyciło się swoją tolerancją i otwartością, dzisiaj dwie trzecie obywateli uważa, że ich kraj powinien przyjmować mniej azylantów niż obecnie (za „więcej niż obecnie" opowiada się zaledwie 8 proc. mieszkańców). A trzeba dodać, że „obecnie" oznacza dziś 22 tys. azylantów, czyli blisko osiem razy mniej niż przed czterema laty. Jest to porażka na własne życzenie. Efekt dogmatyzmu, pewności posiadania monopolu na prawdę i poczucia wyższości wobec inaczej myślących, z którymi nawet nie warto dyskutować.
Wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie
Kłopot w tym, że patrząc na ten problem z drugiej strony, trudno nie zauważyć, że miast patriotyzmu, solidarności i poszanowania wspólnego etosu, rządzący zafundowali nam ich karykaturę. Patriotyzm definiowany przez wrogość wobec obcych (Niemców, Żydów, UE czy imigrantów) to egoizm narodowy – nacjonalizm. Solidarność zamieniono na transfery finansowe dla swoich klientów politycznych, a obrona chrześcijańskiego etosu i polskiej tradycji to głównie werbalne deklaracje, patetyczne podkreślanie naszej wyjątkowej pozycji w świecie zdegenerowanego Zachodu oraz oficjalne celebracje.
Jeśli przyjąć kryterium sprzed blisko stu lat mojego współbrata Jacka Woronieckiego, że „w wychowaniu patriotyzmu trzeba zawsze tępić wszelką fanfaronadę, wszelkie popisywanie się nim w sprawach drugorzędnych i błahych, i żądać rzetelnych owoców pracy dla ojczyzny w życiu codziennym", to obecnie rządzący nie zdają tego egzaminu. Bawią się w niewiele ich kosztującą narodową fanfaronadę. W dodatku można pokazywać, że wiele z tych ważnych kwestii dotyczących wartości, godności i tożsamości traktują stricte instrumentalnie.
W ten sposób jednak ogół obywateli zostaje wciągnięty w – jak są przekonani – fundamentalny spór cywilizacyjny, który jednak w rzeczywistości jest karykaturą prawdziwego sporu cywilizacji. Pola konfrontacji zostały bowiem zdefiniowane przez ekstremistów z prawej i lewej strony oraz tych polityków, którzy są zainteresowani podtrzymywaniem, a nawet zaostrzeniem konfliktów, a miejsce niezbędnej w demokracji debaty zastąpiły epitety dowodzące, że ci inni są „nie-ludem", trzeba ich wykluczyć ze wspólnoty.
Jan Paweł II niezmiernie wiele mówił i pisał o patriotyzmie, utożsamiając go – jak to określał – z „jagiellońskim wymiarem polskości". Był to rzeczywiście dobry okres w historii Polski. Jak syntetycznie ujął to prof. Stefan Swieżawski, przywołując postać renesansowego humanisty Erazma z Rotterdamu: „Jagiellonowie obrali z całą świadomością wspaniałą drogę tolerancji i dążyli usilnie do ukształtowania Polski-Litwy jako państwa zdecydowanie humanistycznego. Ten fakt i jedyność Polski w całej Europie dostrzegł przenikliwie Erazm, dlatego z przekonaniem mógł napisać, że tylko Polska jest wierna jego ideałom – »Polonia mea est!«".
Dlatego Jan Paweł II pisał: „Polskość to w gruncie rzeczy wielość i pluralizm, a nie ciasnota i zamknięcie". Tak brzmiała konkluzja papieskich przemyśleń o patriotyzmie. Tym bardziej jednak gorzko brzmi ostatnie zdanie jego rozważań: „wydaje się jednak, że ten »jagielloński« wymiar polskości, o którym wspomniałem, przestał być, niestety, w naszych czasach czymś oczywistym".
Takie będą Rzeczypospolite...
Sexto, konsekwentnie podążając śladem postulatów profesora Uniwersytetu Chicago Edwarda Schilsa, społeczeństwo obywatelskie konstytuuje się oraz przedłuża swoje istnienie poprzez edukację obywatelską, a więc poprzez wiedzę oraz debatę na temat powyżej omówionych pięciu warunków. Nie da się tego zadekretować, nie da się tego odgórnie powołać ani zbudować, można jedynie stwarzać warunki, by społeczeństwo się samoorganizowało.
Homines democratici nie rodzą się na kamieniu. Dlatego mądre społeczeństwo stara się tworzyć taką przestrzeń kultury i taki system – szeroko pojętej – edukacji, by wspierać postawy prodemokrytyczne, uczyć sztuki debatowania, zawierania twórczych kompromisów, empatii w życiu społecznym, solidarności z innymi ludźmi, zwłaszcza ze słabszymi, powściągania swoich roszczeń w imię dobra wspólnego. I to nie polityka i ekonomia, ale religia oraz kultura, w której żyje i rozwija się człowiek, a także przekazywana mu tradycja, stawiane za przykład wzorce i normy oraz edukacja, którą otrzymuje, w bardzo istotny sposób sprzyjają (lub utrudniają) odkrywaniu godności każdego człowieka oraz odpowiedzialności za swoją wspólnotę, a więc budowaniu demokratycznego społeczeństwa nastawionego na urzeczywistnianie dobra wspólnego i solidarności.
Te postulaty Edwarda Schilsa są aktualne w każdej wspólnocie demokratycznej. Ale wobec postępującej na całym Zachodzie atrofii życia wspólnotowego i plemiennych podziałów, które wzmacniają lewicowi i prawicowi ideolodzy, a także politycy i media, konstruując karykaturę sporu cywilizacyjnego, brzmią nader idealistycznie. Dodajmy jeszcze do tego postępującą ekonomizację kolejnych obszarów ludzkiego życia. Skalkulowano już przecież nie tylko koszta dostępu do respiratora, ale także każdej operacji i interwencji medycznej, koszty każdego dnia wychowywania dziecka, każdej godziny pracy sądu oraz szkoły, koszt dotarcia do słuchacza lub widza, awansu w rozgrywkach sportowych czy cenę głosu oddanego w wyborach. Coraz bardziej wszechobecny pragmatyzm sprawia, że wszystko robi się „po coś": by zwiększyć efektywność, obniżyć koszty, przyśpieszyć sukces, zmniejszyć kaloryczność, wydłużyć spodziewany czas życia.
W takim świecie odwoływanie do dobra, bezinteresowności i solidarności brzmi coraz bardziej abstrakcyjnie. Wszystko to sprawia, że idea budowania społeczeństwa obywatelskiego trąci dziś myszką. Wydaje się być konceptem z innej, minionej epoki. I zapewne tak jest w istocie. Rzecz w tym, że nieznany wcześniej w Europie proces demokratyzacji zapewnił też nieznany wcześniej na naszym kontynencie, trwający 75 lat, okres pokoju. Demokracje bowiem nie wszczynają wojen. Najwyżej dokonują samobójstwa.
We władzy kuratorów
Znany teoretyk demokracji z Uniwersytetu Yale Robert Dahl podzielił ustroje polityczne na dwie kategorie: demokratyczne oraz kurateli (guardianship). Ma rację – tertium non datur. W tych pierwszych prawo do uczestniczenia mają wszyscy obywatele. W drugich występuje osoba lub grupa (może to być partia albo tylko jej biuro polityczne, związek wyznaniowy, polityczny mesjasz, wojskowa junta, generalissimus lub führer czy też oligarchia finansowa, a nawet matrix), która sprawuje kuratelę nad całością. Może to czynić w sposób łagodny i pełen troski o całość (np. oświecony monarcha) lub bezwzględnie i całkiem brutalnie. Może czynić to jawnie lub w sposób zamaskowany. Ale zawsze część obywateli, większa lub mniejsza, jest wyłączona z decyzji – jest przedmiotem decyzji niewybieralnych „kuratorów".
I prof. Dahl ma rację, albo posiadamy system demokratyczny, albo też rządy takiej czy innej kurateli. Na razie wszystko wskazuje, że na całym Zachodzie, także w Polsce, ewoluujemy od słabnącej demokracji ku jakiejś formie systemu guardianship. Niezbyt mi się to podoba. Nie przypada mi bowiem do gustu, gdy jestem przedmiotem decyzji władz nieposiadających autentycznego mandatu. Przerobiłem już tę lekcję w PRL-u.
Jedyna zatem niezbyt wesoła pociecha dla mojej generacji boomersów, która doświadczyła „karnawału Solidarności" oraz wspaniałego annus mirabilis 1989 i radości z odzyskania wolnego państwa, jest w tym, że samobójstwa demokracji nie dokonują się natychmiastowo, ale raczej rozkładają się w czasie. Smutne bowiem, a pewnie i tragiczne, byłoby obserwowanie postępującej nieubłaganie erozji polskiej (i zachodniej) demokracji. Ale moja generacja, choć gorzka, to pociecha, ma za sobą przywilej wczesnego urodzenia.
O. Maciej Zięba jest fizykiem, teologiem i filozofem. W latach 1973–1981 był związany z opozycją demokratyczną. W 1981 roku wstąpił do zakonu. W latach 1998–2006 był prowincjałem Polskiej Prowincji Dominikanów, a w latach 2007–2010 dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku