Wyścig o nominację Partii Demokratycznej skończy się tak jak się zaczął – z Joe Bidenem jako faworytem. Były wiceprezydent, kandydat centrum, mimo gaf i wpadek, przez miesiące uważany był za kandydata, który ma największe szanse na pokonanie Donalda Trumpa.
Jego pozycji zagroził kandydat lewego skrzydła senator Bernie Sanders, ale w środę, po czterech latach przygotowań, 100 milionach zebranych dotacji i 414 dniach kampanii, stwierdził, że nie ma szans. Jego „ścieżka do zwycięstwa jest praktycznie niemożliwa".
Sieroty po Sandersie
Teraz przed Bidenem prosta, chociaż wyboista droga. Aby pokonać Trumpa, nie tylko będzie musiał zdobyć głos umiarkowanych wyborców i tych wahających się w kluczowych stanach. Przede wszystkim będzie musiał zawalczyć o wyborców liberalnych.
Oni czują się porzuceni przez polityczny establishment, który Sanders głośno krytykował, a Biden uosabia.
Były wiceprezydent będzie musiał też zjednać sobie młodych i progresywnych wyborców, którzy do tej pory odrzucali jego centrolewicowe przesłanie, a żyli postępowym i rewolucyjnym programem Sandersa. Po środowej rozmowie z senatorem z Vermont ekipa Bidena planuje pokazać, jak przyswaja poglądy Sandersa w takich punktach, jak opieka zdrowotna czy kwestie klimatyczne.