Zwierzchnik dominującej w kraju Białoruskiej Prawosławnej Cerkwi Patriarchatu Moskiewskiego metropolita Paweł apelował kilka dni temu do wiernych, by pozostali w domach i nie uczestniczyli w nabożeństwach wielkanocnych. Przekazywał też do Białorusinów taki sam apel patriarchy moskiewskiego Cyryła I. Ostrzegał prawosławnych, by „nie słuchali pseudopastorów", którzy „namawiają do chodzenie do cerkwi" w czasach pandemii.
Katolicy na Białorusi również spędzili Wielkanoc w domach, namawiał do tego zwierzchnik Kościoła katolickiego na Białorusi arcybiskup Tadeusz Kondrusiewicz.
Rządzący od ponad ćwierćwiecza prezydent Aleksander Łukaszenko zademonstrował jednak w niedzielę, że ma zupełnie odmienne zdanie. Wraz ze swoim 15-letnim synem Mikołajem i rzeszą urzędników udał się na nabożeństwo wielkanocne do cerkwi w okolicach Smolewicz (40 km od Mińska). Podobno nikt w świątyni nie miał rękawiczek ani maseczek. W obecności tłumu wiernych Łukaszenko wygłosił długie przemówienie, wcielając się w rolę duchownego.
– Nie popieram tych, którzy zamknęli ludziom drogę do świątyni. Nie popieram takiej polityki. Miliony modlą się do Boga i znam wśród nich mnóstwo takich, którzy mają ogromną władzę. Gdy jednak nadeszła ta psychoza, nie choroba, wszyscy zaczęli uciekać od świątyni, a nie do świątyni. To źle – mówił Łukaszenko. – Jeżeli on (Bóg – red.) rzeczywiście nas widzi, on nam pomoże. Inaczej nie może być. Ale też ukarze za wszystkie nasze grzechy, w ostatnim czasie nie zachowujemy się tak, jak on nam kazał i każe nadal. Mamy fatalny stosunek do przyrody, odeszliśmy całkiem od zasad moralności i przyzwyczailiśmy się poświęcać wszystko dla pieniędzy. To nienormalne – mówił.