– W dyskusji publicznej wiele osób formułuje zarzuty w stosunku do konwencji stambulskiej, że godzi ona w nasz porządek prawny, że ma ideologiczne podłoże, niewłaściwie definiuje realne źródła przemocy wobec kobiet i nie dostarcza skutecznych narzędzi do walki z przemocą domową – powiedział pod koniec lipca premier Mateusz Morawiecki. Zaznaczył, że w związku z tym składa wniosek do TK o zbadanie zgodności konwencji z konstytucją.
Zakończyło to spór w rządzie o to, co zrobić z konwencją o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet, ratyfikowaną w 2015 roku przez Polskę. Do jej wypowiedzenia najmocniej parł minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, co niektórzy komentatorzy odczytywali jako grę na wzmocnienie się oczach najtwardszego elektoratu. Jednak z ustaleń „Rzeczpospolitej" wynika, że była jedynie druga awantura o konwencję między ministrami. Wcześniejsza toczyła się w 2019 roku.
O tym, jak przebiegała, świadczy rządowy dokument „Sprawozdanie z działalności pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania" za 2019 rok. Od marca tę funkcję pełni wiceminister rodziny Anna Schmidt-Rodziewicz. Przed nią ministrem ds. równości był Adam Lipiński.
Nie było chętnych
Z dokumentu wynika, że w 2019 roku Lipiński zorientował się, iż wciąż nie wiadomo, który organ odpowiada w Polsce za implementowanie postanowień konwencji do porządku prawnego. Zauważył, że Polska powinna też podać nazwę takiej instytucji organom międzynarodowym, w tym sekretarzowi generalnemu Rady Europy.
Zdaniem ministra zgłoszonymi przez Polskę organami koordynującymi mogłyby być resorty rodziny i sprawiedliwości, a także on sam. Potem zdecydował, że instytucją odpowiedzialną za koordynację konwencji w Polsce powinno być Ministerstwo Rodziny. Wtedy właśnie ruszyły przepychanki, z których wynikało, że nikt w rządzie nie chce mieć z konwencją nic wspólnego.