Tysiące Kubańczyków wzięły udział w niedzielnych protestach przeciwko komunistycznemu rządowi. Demonstracje zaczęły się w San Antonio de Los Banos, mieście na południe od stolicy kraju Hawany, ale szybko rozprzestrzeniły się po całym kraju.„Precz z dyktaturą!", „Wolność", „Koniec z komunizmem" – słychać było na ulicach. Nawołując do zmian, Kubańczycy wyrażali złość z powodu kryzysu gospodarczego, ograniczeń swobód obywatelskich oraz tego, jak władze zarządzają krajem w czasie pandemii. „Ludzie umierają z głodu", „Już nie możemy tak żyć. Nie ma jedzenia, nie ma lekarstw, nie ma wolności", „Jesteśmy tym zmęczeni" – mówili cytowani w amerykańskich mediach uczestnicy protestów.
Protesty nabrały impetu, gdy kubańscy celebryci zaczęli pisać o nich z hashtagiem #SOSCuba. Na nagraniach w mediach społecznościowych, z których Kubańczycy mogą swobodniej korzystać od momentu, gdy dwa lata temu rząd pozwolił na rozszerzenie dostępu do internetu, widać, jak uczestnicy protestów przewracają samochody policyjne, plądrują rządowe sklepy, gdzie mieszkańcy nie mogą sobie pozwolić na zakupy ze względu na zawyżone ceny podawane w zagranicznych walutach, których Kubańczycy nie mają. Na nagraniach widać też pojawiające się służby bezpieczeństwa próbujące rozganiać protestujących pałkami, gazem łzawiącym i aresztowania.
Brakuje jedzenia i leków
Kryzys gospodarczy na Kubie znacznie pogłębił się w czasie pandemii, kiedy zabrakło dochodów z turystyki – jednego z największych sektorów gospodarki kubańskiej. Ci, którzy pracowali w obsłudze zagranicznych gości, od miesięcy nie mają pracy z powodu pandemicznego lockdownu.
W ubiegłym roku kontrolowana w większości przez rząd gospodarka liczącej około 11 milionów mieszkańców Kuby skurczyła się o 11 procent PKB. Był to najgorszy wynik w ostatnich 30 latach.
Inny fundament gospodarki – eksport cukru – też kuleje. W tym roku jego zbiory były o wiele gorsze niż się spodziewano. Monopolista cukrowy Azcuba przypisuje to brakowi paliwa, problemom z maszynami używanymi przy zbiorach oraz wilgotności na polach. W rezultacie skurczyły się rządowe zapasy zagranicznej waluty, co oznacza, że nie może on zakupić importowanej żywności. Mieszkańcy godzinami stoją w kolejkach po jedzenie.