Pamiętam taki obiad na Starym Mieście w Warszawie zaraz po wyborach w 2001 r. – ścisłe kierownictwo partii i szefowie organizacji wojewódzkich. Mój pryncypał, Leszek Miller – bo zawsze go uważałem za pryncypała, nawet gdy nie był przewodniczącym partii – mówi: „Panowie, czuję się jak na konstytucyjnym posiedzeniu Rady Ministrów". I wtedy moim kolegom odbiło. Słowa Millera wzięli za nominacje. Wszystkich ogarnęło szaleństwo władzy. Każdy poczuł się ministrem i później były wielkie pretensje, że komuś przypadło w udziale tylko stanowisko wiceministra. Zamiast się wziąć do pracy w partii, każdy myślał o własnej karierze.
Aleksandra Jakubowska była jedną z bohaterek tzw. afery Rywina, a pan zasiadał w komisji śledczej badającej tę sprawę. To wtedy wasze drogi zaczęły się rozchodzić?
No cóż, byłem jednym z pierwszych członków komisji, którzy zapoznali się materiałami dotyczącymi tej afery. Gdy kierownictwo partii na nieoficjalnym spotkaniu zapytało mnie, co o tym sądzę – odpowiedziałem: „Trup na horyzoncie", bo wychodziło mi, że niektórzy koledzy byli winni. Wtedy jeden z kolegów partyjnych się na mnie obraził, że obciążam działaczy, a drugi już się nigdy na takim spotkaniu nie pojawił. Do dziś uważam, że otoczenie premiera Leszka Millera manipulowało w sprawie ustawy o radiofonii i telewizji, która była istotą afery Rywina, a złym duchem w tej sprawie był Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej".
Chyba niemile zaskoczył pan kolegów z partii, gdy opowiedział się za przesłuchaniem Aleksandra Kwaśniewskiego przez komisję śledczą?
Wspólnie z prof. Nałęczem, Janem Rokitą itd. wymyśliliśmy taką procedurę, że prezydent mógłby przyjąć komisję w Pałacu i tylko przewodniczący zadawałby pytania, a reszta byłaby niemymi świadkami.
A Aleksander Kwaśniewski powiedział, że może wam co najwyżej zatańczyć i zaśpiewać, bo nie ma wam nic do powiedzenia.
To jest jedyna rzecz, co do której mam wątpliwości, czy Aleksander Kwaśniewski prawidłowo się zachował. Uważam, że powinien był wznieść się ponad uprzedzenia i skorzystać z tej procedury. Odmówił, a ja dostałem po łbie. Znacząca część kolegów się ode mnie odwróciła. Na prośbę Millera zagłosowałem wbrew sobie w sprawie tego przesłuchania.
A mnie zastanawia, kto podjął decyzję w sprawie powołania tej komisji? Był pan wiceprzewodniczącym klubu, szefem wojewódzkiego SLD, a więc musiał pan w tym uczestniczyć?
A skąd. W SLD zawsze było tak, że istniały gremia statutowe i gremia nieformalne, które podejmowały decyzję. Dam pani przykład. W styczniu 2003 r. Wiesław Kaczmarek został niespodziewanie odwołany ze stanowiska ministra Skarbu Państwa. Zebrało się prezydium SLD z udziałem premiera Leszka Millera i podjęło decyzję, że szef rządu ma przywrócić Kaczmarka na stanowisko.
To było po tym, gdy Kaczmarek został zdymisjonowany, bo sprzeciwiał się prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który chciał wsadzić Jana Kulczyka do zarządu PKN Orlen?
Tych szczegółów nie znałem, ale chodziło o spór Kaczmarka z Kancelarią Prezydenta. Prezydium SLD uznało, że racja była po stronie Kaczmarka, a Leszek Miller, gdy to usłyszał, nic nie powiedział, wstał i wyszedł. A więc z jednej strony były ciała statutowe, a z drugiej działo się to, co się działo.
Co wtedy zrobiliście? Ogonki pod siebie?
Ale pani jest wredna. Nie pamiętam już. Ten Kaczmarek utkwił mi w pamięci w związku z inną sytuacją – mieliśmy posiedzenie Prezydium SLD w Kancelarii Premiera, podczas którego została ogłoszona kandydatura Marka Dyducha na nowego sekretarza generalnego partii. Zabrałem wtedy głos i przytoczyłem opinię ministra Kaczmarka, że to nie jest dobry pomysł, bo dopiero co Dyduch został wiceministrem skarbu i odnalazł się w tej roli wyśmienicie. Pamiętam wzrok pana premiera – gdyby mógł zabijać, to padłbym wtedy trupem na miejscu.
A co z tą komisją ds. Rywina?
Nie wiem, kto podjął decyzję w tej sprawie. Byłem prowincjonalnym politykiem i nieraz się przekonałem, że moi koledzy rozgrywali sami jakieś gierki. Pewne jest, że sprawą Rywina wszyscy byli przerażeni. Nikt nie wiedział, jak się nią zająć. Decyzje, które zapadały, były irracjonalnie.
W 2004 r. w rozmowie z Moniką Olejnik powiedział pan, że wstydzi się, iż był promotorem Aleksandry Jakubowskiej, bo wyborca nigdy nie wybaczy wyciągania ręki po nie swoje pieniądze. Niedługo potem prokurator uznał, że pan też wyciągał rękę po nie swoje pieniądze.
Ja nigdy nie wyciągałem ręki po nie swoje pieniądze, co potwierdziły wyroki sądowe, wszystkie uniewinniające mnie. Ostatni zapadł w listopadzie 2016 r. Za to pani Jakubowska została skazana w procesie o korupcję przy ubezpieczaniu elektrowni Opole i na tym polega różnica między nami. Prowadziłem i do dzisiaj prowadzę stowarzyszenie, które pomagało dzieciom w kreowaniu swoich umiejętności. Zostałem uhonorowany odznaką za zasługi dla województwa opolskiego. A Leszek Miller pytany wtedy przez opolskiego dziennikarza, co by powiedział na powrót Jerzego Szteligi do SLD, odparł gniewnie: proszę pana, nie będziemy rozmawiać o osobach, które mają zarzuty prokuratorskie. A ja kiedyś byłem brytanem Millera.
Sporo w panu goryczy wobec byłych kolegów z partii.
Nie bez przyczyny. Po tej wypowiedzi napisałem list do Millera, że w konstytucji zawarte jest domniemanie niewinności, a on mnie skazał, zanim zrobił to sąd. I podpisałem: twój były brytan. Odpowiedzi oczywiście nie dostałem. Później byłem w Sejmie i dyrektor biura SLD Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska na mój widok po prostu uciekła. A kiedyś byliśmy kumplami. Jako stary agent mam świetną pamięć.
Wiele wskazywało na to, że może pan być winny korupcji. W 2006 r. trafił pan do aresztu.
To prawda. Zamknął mnie ten prokurator, którego kiedyś wybroniłem. Zatrzymali mnie w garniturku poselskim, bo akurat szedłem na wykład na uczelnię, wsadzili do celi dwa na trzy mkw. i jeszcze mi prowokatora dołożyli, licząc, że uda mi się przyklepać jeszcze inne sprawy korupcyjne. Ten facet całą noc gadał o swoich znajomościach w Agencji Rolnej, a ja miałem zaczątki klaustrofobii. Trząsłem się na łóżku. Żeby wyjść z tej trzęsionki, pół nocy szorowałem kibel, który chyba nie widział szczotki od czasów niemieckich. Rano lśnił. Niestety, następnego dnia zabrali mnie z celi przejściowej i wsadzili do celi z zabójcą, handlarzem narkotyków i dzieciakiem, który został zamknięty na 9 miesięcy za posiadanie jednego jointa. Moi towarzysze okazali się bardzo przyzwoitymi ludźmi.
Nawet ten zabójca?
W tej konkretnej sytuacji – porządny człowiek. Mój dramat polegał na tym, że prokurator okręgowy, ten przez mnie wybroniony, zastosował wobec mnie areszt prokuratorski. Polegało to na tym, że nie stawiano żadnych zarzutów, tylko brano w kajdany i wsadzano do więzienia. Później ten artykuł kodeksu karnego, który umożliwiał takie praktyki, został uznany za niekonstytucyjny. Profesor Andrzej Gaberle, kryminolog, powiedział, że to był czas, kiedy obowiązywała reguła: sypiesz – wychodzisz, nie sypiesz – siedzisz. Ja nie miałem nic na sumieniu i nie miałem kogo sypać.
Zarzucono panu, że przyjął pan 90 tys. zł łapówki w związku z ubezpieczeniem elektrowni Opole.
Tyle że pieniądze z rzekomej łapówki cały czas leżały na koncie mojego stowarzyszenia. W czasie gdy wpłynęły, akurat byłem na wyjeździe służbowym w Petersburgu. Księgowy do mnie dzwonił, że wpłynęła taka darowizna, ja na to, żeby wysłał podziękowania. To Aleksandra Jakubowska kilkakrotnie dopytywała się w stowarzyszeniu, czy dostali już tę darowiznę. Przez dwa lata byłem świadkiem w tej sprawie, a nagle stałem się podejrzanym, choć przekazałem prokuraturze całą dokumentację stowarzyszenia. I jak się okazuje, to nie koniec mojej sprawy, bo 8 listopada 2017 r. prokurator generalny Zbigniew Ziobro złożył kasację od mojego wyroku. Kilkadziesiąt osób siedziało na ławie oskarżonych, kilkanaście zostało uniewinnionych, a tylko ja mu nie pasuję. Trudno. Taki mój los.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Jerzy Szteliga
Członek PZPR, SdRP, SLD, poseł na Sejm II, III i IV kadencji (1993–2005). W Sejmie IV kadencji był zastępcą przewodniczącego Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych, członkiem Komisji Spraw Zagranicznych i komisji śledczej do zbadania tzw. afery Rywina.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95