Uwaga kobiety, smażymy kotlety” – obwieszczał w latach 90. w dżinglu jednej z warszawskich stacji radiowych nieodżałowany Wojciech Pszoniak. Pojawienie się tej krótkiej, wypowiadanej głosem znanego aktora rymowanki oznaczało, że wybiła pora obiadowa (nie pamiętam już, czy była to godzina 13, czy 14). Wówczas uważałam całą sprawę za sympatyczny chwyt marketingowy. Dziś jestem starsza, mam nadzieję nieco mądrzejsza i już wiem, że tego typu żarciki jedynie umacniają stereotypy. Zwłaszcza ten o kuchni jako najlepszym miejscu dla kobiety, która wszędzie indziej nie będzie wystarczająco kompetentna.
Jak trudno zmienić takie myślenie, a w konsekwencji praktykę, dobrze pokazują dane przekazane przez ministerstwa w odpowiedzi na interpelację poselską. Opisujemy je w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”. Wynika z nich, że choć zdecydowaną większość osób zatrudnionych w resortach stanowią panie, rzadko obejmują one kierownicze posady. No i oczywiście zarabiają mniej niż mężczyźni.
Przykład? W Ministerstwie Edukacji i Nauki pracuje 536 pań i 214 panów. Średnie wynagrodzenie na etacie zajmowanym przez kobietę wynosi 7087,11 zł, a przez mężczyznę – 8340,35 zł. To aż 1253,24 zł różnicy. W innych resortach wcale nie jest lepiej.
Czytaj więcej
Administracja jest sfeminizowana, ale panie częściej zajmują stanowiska pomocnicze i zarabiają mniej. Rzadko też obejmują kierownicze posady.
Dlatego z nadzieją czekam na wdrożenie unijnej dyrektywy. Zgodnie z nowymi przepisami Unii Europejskiej pracownicy będą mogli żądać przejrzystych i pełnych informacji o indywidualnym oraz średnim poziomie pensji w podziale na płeć zatrudnionych. Zakazana zostanie tajemnica wynagrodzenia. Trudniej więc będzie ukryć lukę płacową, a tym samym trudniej ją też będzie uzasadnić.