Ekologiczna katastrofa Odry z całą mocą pokazała skalę problemu, który tu i ówdzie wybijał już wcześniej, a systemowo nie poradził sobie z nim nikt. Mamy ustawy, przepisy karne i administracyjne, pozwalające nakładać kary na osoby cywilne i prawne, które za nic mają wspólne dobro i zanieczyszczają lasy, rzeki czy jeziora. Szwankuje jednak ich wykonywanie. A i sama sankcja nie odstrasza.
Zebrane przez Inspekcję Ochrony Środowiska czy prokuratorę dowody nie są trudne do podważenia, gdy brak monitoringu czy nadzoru nad czystością wód. Dziś podobnie – pobiera się ponoć liczne próbki wody, ale ich badanie nic nie wykazuje. Jakieś postępowanie ponoć trwa, ale nie ma pewności, czy chodzi o wyjaśnienie sprawy, czy też o jej długotrwałe wyjaśnianie, aż znajdzie się inny temat, który odciągnie uwagę opinii publicznej i mediów, a odpowiedzialność się rozmyje. Bo nie dość, że nie zapobieżono katastrofie, to jeszcze przez ponad dwa tygodnie udawano, że nic się nie stało, i mówiono, że w rzece śmiało można się kąpać.
Ignorowanie sygnałów od wędkarzy i szczucie na tych, którzy alarmowali o masie śniętych ryb w Odrze, oprócz wrażenia, że władza chce coś ukryć, ma dodatkowy wymiar: zniechęca do aktywności obywatelskiej. Znają to też aktywiści sprzeciwiający się masowej wycince lasów. Czy oni też wkrótce usłyszą, że są durniami i zdrajcami, jak ludzie niosący pomoc uchodźcom z polsko-białoruskiej granicy?
Czytaj więcej
Wyroki za przestępstwa środowiskowe zapadają rzadko, gdyż w Polsce nie ma systemu monitorowania zanieczyszczeń.
Zamiast tego słyszymy zapowiedzi zaostrzania kar, ale jakoś pomija się ważną informację, że one nie obejmą tych, którzy zatruli Odrę, bo prawo nie działa wstecz. Dlatego lepiej skupić się na egzekwowaniu tych, które już są, aby wszyscy mieli pewność, że kara ich nie ominie.