Składki z działalności w 2019 r. skoczyły o prawie 100 zł miesięcznie, w 2020 r. ten wzrost tylko na chwilę przyhamował, by w tym roku wystrzelić do 135 zł, a w przyszłym do 187 zł miesięcznie. Przyszłoroczna składka może zresztą jeszcze bardziej wzrosnąć, jeśli okaże się, że tegoroczne podwyżki wynagrodzeń wpływające na wskaźnik przeciętnego wynagrodzenia przekroczą dotychczasowe prognozy resortu finansów.
A może być jeszcze drożej. Hojna polityka społeczna musi mieć przecież źródła finansowania, a w dobie rosnących stóp procentowych rząd powinien zaprzestać pokrywania tych wydatków z coraz drożej zaciąganych długów. A to oznacza sięgnięcie do kieszeni pracujących.
Czytaj więcej:
Przypomnę tylko, że kilka pomysłów zwiększających wpływy do ZUS pojawiło się już w przeszłości. W 2019 r. sporo mówiło się o tzw. teście przedsiębiorcy, czyli przeniesieniu na etaty osób unikających dzięki samozatrudnieniu płacenia pełnych składek do ZUS. Później rząd testował pomysł pełnego oskładkowania dochodów z działalności, co nawet częściowo udało się mu przeprowadzić, wprowadzając system Małego ZUS Plus, czyli obniżonych składek dla osób z niskimi dochodami z działalności. Nie zdecydował się wtedy na pełne oskładkowanie wyższych dochodów z działalności, choć od początku tego roku można mówić o przymiarce do takiej zmiany, gdy przedsiębiorcy zostali zobowiązani do płacenia pełnej 9-proc. składki zdrowotnej, naliczanej na bieżąco od ich aktualnych dochodów.
Pytanie, jak rząd „skalibruje” (modne ostatnio na konferencjach prasowych rożnych ministrów słowo) nowy system. Spodziewam się, że założenie będzie takie, by ci, którzy dużo zarabiają, zapłacili więcej niż obecnie. Być może ci z przeciętnymi dochodami zapłacą tyle samo, co teraz, lub niewiele więcej, a ci z niskimi dochodami nawet zyskają na takich zmianach.