Wszystko wskazuje na to, że winowajcą są tutaj przypadłości typowe dla polityki: niefrasobliwość i nieodpowiedzialność. Gdzieś pojawił się pomysł na przekazanie polskich migów, gdyż jest to sprzęt, który Ukraińcy znają i używają. Rzekomo więc otworzyła się okazja do wzmocnienia ukraińskiego lotnictwa. Pomysł, atrakcyjny medialnie, zaczął żyć własnym życiem. Ochoczo mówili o nim politycy, a sekretarz stanu USA zapowiadał, że nie ma nic przeciwko przekazaniu maszyn przez Polskę. Tyle że Polska w tej sprawie zachowywała daleko idącą powściągliwość, niczego nie potwierdzała i nie deklarowała aż do wtorkowej propozycji przemieszczenia migów do amerykańskiej bazy w Ramstein i podarowania ich USA, co wpierw Pentagon zaskoczyło, a potem skłoniło do odmowy. To dowodzi, że racja była po stronie polskiej powściągliwości.

Na dodatek cała historia stanowi świetny cel propagandowo-dezinformacyjny dla Rosjan.

Przekazanie jakichkolwiek samolotów Ukrainie przez kraj NATO jest bowiem kwestią niesłychanie trudną, pytanie, czy w ogóle wykonalną. Bo nie ma dobrego sposobu, jak te maszyny miałyby trafić nad Dniepr. Jako polskie polecą na Ukrainę, w przestrzeń powietrzną kraju ogarniętego wojną? Mają zostać przejęte przez Ukrainę jeszcze na naszych lotniskach? W każdym przypadku NATO balansowałoby na skraju wciągnięcia w wojnę. Nietrudno się domyślić, że pomysł przebazowania migów do Ramstein stanowił próbę przerzucenia ciężaru rozstrzygnięcia tego dylematu na barki USA.

Wreszcie, nawet jeżeli rozważać taką pomoc Ukrainie, trzeba to robić w zaciszu gabinetów. Być może wówczas wypracowano by jakąś skuteczną metodę. Warto przy tym jednak posłuchać ekspertów. A ci wskazują, że polskich migów nie da się z marszu włączyć do ukraińskich sił powietrznych. Trzeba z nich usunąć natowskie wyposażenie, przeszkolić pilotów, wreszcie przeprowadzić konieczne przeglądy. Tutaj nie ma mowy o błyskawicznym działaniu, na to potrzeba kilku miesięcy.

To nie oznacza, że nie należy wspierać Ukrainy także w powietrzu. Warto jednak najpierw wszystko przemyśleć. A potem niekoniecznie się chwalić w świetle jupiterów.