Od wprowadzenia Polskiego Ładu minęły ledwie dwa tygodnie, a już mamy pierwsze plajty małych sklepów. Na razie to głównie piekarnie, często z kiludziesięcioletnią tradycją. Niestety, to dopiero początek.
Właściciele małych sklepów dostają właśnie nowe rachunki za prąd i gaz. Te pierwsze są wyższe o kilkadziesiąt, a drugie o kilkaset procent. Czasem o 400, czasem o 800, a bywa, że i więcej. Nie da się tu oszczędzić, bo sklepy i lokale trzeba oświetlić i ogrzać, lodówki muszą być włączone.
To nie koniec. Do właścicieli sklepów dzwonią dostawcy towarów z informacją, że ich ceny pójdą w górę, i to mocno, bo przecież szaleje inflacja, rosną ceny nośników wykorzystywanej przez nich energii i ciepła, opakowań, transportu, więcej muszą też płacić swoim pracownikom. Właśnie, pracownicy sklepu też chcą podwyżek, bo inflacja, większe rachunki za prąd i gaz, drożyzna w sklepach. Błędne koło. Dzwoni też księgowa z informacją, że więcej trzeba będzie oddać państwu, bo mocno rośnie składka na ubezpieczenie zdrowotne, a ulga dla klasy średniej nie przysługuje. Także ona podniesie cenę swoich usług, bo inflacja, drożyzna, wyższe rachunki za prąd i gaz. I jeszcze ten Polski Ład, który jest tak skomplikowany, że wymaga od niej znacznie więcej pracy przy rozliczaniu klientów.
Czytaj więcej
Obniżka podatku wzmocni sieci dyskontów, zmniejszając konkurencyjność drobnego handlu.
Dotkliwe skutki Polskiego Ładu widać oczywiście nie tylko w większym nakładzie pracy księgowej i cenie jej usług. Są w zasadzie wszędzie. Bo działa proinflacyjnie. Bo oznacza wyższe składki zdrowotne właścicieli sklepów. Bo przekłada się na żądania płacowe ich pracowników. I wyższe ceny od dostawców.