Polskie przedsiębiorstwa są dziś winne innym podmiotom co najmniej 11,5 mld zł. Ta kwota w trakcie pandemii zwiększyła się o ponad 17 proc. i mniej więcej od marca 2021 r. utrzymuje się na tym poziomie. Uwzględniając niespłacane terminowo kredyty, zaległości są sporo większe. Wynoszą 37 mld zł i są o około 12 proc. większe niż przed pandemią. Już na pierwszy rzut oka to niepokojące dane. Skoro pandemiczne pogorszenie koniunktury spowodowało wzrost nieuregulowanych na czas zobowiązań, to widoczne od pierwszych miesięcy 2021 r. ożywienie powinno doprowadzić do ich spadku, czyż nie? Otóż nie. Jak wszystkie wielkości nominalne, tak i te trzeba odnosić do nominalnego PKB. A ten, m.in. za sprawą wysokiej inflacji, rośnie w ekspresowym tempie. Firmy niewątpliwie to odczuwają, co zresztą ich wyniki jasno pokazują.

Czytaj więcej

Długi zaczną w końcu psuć biznes. Największą ofiarą handel

W ujęciu nominalnym – czyli w cenach bieżących – PKB Polski, czyli główna miara aktywności w gospodarce, wzrósł nawet w 2020 r., choć nieznacznie, o 1,3 proc. Recesja – spadek PKB o 2,7 proc. – dotyczy danych w ujęciu realnym, czyli przy założeniu stałości cen. Te jednak wzrosły w 2020 r. o około 4 proc. W tym roku rosną jeszcze szybciej, co wraz z faktycznym ożywieniem powoduje, że w 2021 r. nominalny PKB wzrośnie o ponad 10 proc., najbardziej od 2007 r., a być może nawet najbardziej od ponad dwóch dekad. Przychody firm puchną jeszcze szybciej, co może sprawiać, że nawet poprawie moralności płatniczej – czyli spadkowi zaległości relatywnie do obrotów firm – towarzyszyć może stabilizacja lub nawet wzrost wartości nieuregulowanych na czas zobowiązań.

Szerszy obraz jest taki, że w I półroczu średnie i duże przedsiębiorstwa miały rekordowe wyniki. Ich przychody wzrosły o niemal 20 proc. rok do roku, a w stosunku do tego samego okresu w 2019 r. – niezmąconego pandemią – o niemal 14 proc. Wzrost kosztów uzyskania przychodów był wolniejszy, dzięki czemu rentowność obrotu brutto była najwyższa od co najmniej 2002 r. i wyniosła 7 proc. Inne dane pokazują, że o ile przedsiębiorstwa skarżą się na niedobór materiałów i komponentów, o tyle w zasadzie nie dostrzegają problemu z niedostatecznym popytem. Ta bariera działalności jest dziś niewiele większa niż w okresie bardzo dobrej koniunktury sprzed pandemii. A w warunkach silnego popytu przedsiębiorstwa odzyskały zdolność do kształtowania cen. Jego przejawem (choć tylko w pewnym stopniu) jest najwyższa od dwóch dekad inflacja, przekraczająca w sierpniu 5 proc. Gospodarstwom domowym to się oczywiście podobać nie może, ale z perspektywy całej gospodarki nie jest to jednoznacznie negatywne zjawisko. Może otwierać drogę do ożywienia w inwestycjach, które w ostatnich latach utrzymywały się na haniebnie niskim poziomie, wbrew deklaracjom rządu PiS, że doprowadzi do wzrostu ich wartości do 25 proc. PKB. I choć opozycja w tej wstrzemięźliwości firm chciałaby widzieć głównie efekt pogorszenia klimatu inwestycyjnego nad Wisłą, wśród jej przyczyn bez wątpienia były stale malejące marże firm w warunkach szybkiego wzrostu kosztów, w tym płac, i niskiej inflacji. To się zmieniło, co dla pracowników oznacza prawdopodobnie tyle, że realny wzrost płac będzie nieco wolniejszy (ale pozytywny!) niż w latach konsumpcyjnego boomu sprzed pandemii.