Kto w tym zawiódł – lekarze, bo źle diagnozowali, czy chorzy, bo unikali wizyt w poradni?
Wszyscy po trochu. Na pewno zawiodły teleporady, bo lekarz rodzinny podczas rozmowy telefonicznej nie zdiagnozuje choroby nowotworowej. Często też jej nie podejrzewa. Kolejny aspekt to strach pacjentów przed wizytą u jakiegokolwiek lekarza i kontaktu z innymi pacjentami w poradniach. Trzeba pamiętać, że chorzy na raka płuca to ludzie przeciętnie w wieku 65 lat, którzy boją się pójść do lekarza, stać w kolejkach i narażać się na zakażenie koronawirusem. Teraz ten strach jest już mniejszy, ale w ubiegłym roku przecież tak było. Dlatego obecnie obserwujemy tę kumulację pacjentów w wysokich stadiach zaawansowania.
Ostatnia sprawa to niewydolność systemu ochrony zdrowia. Wiele oddziałów pulmonologicznych, które miały diagnozować raka płuca albo stało się oddziałami covidowymi, albo leczą osoby, które mają powikłania po nim, czyli np. masywne zwłóknienia płuc. To jest olbrzymi problem. Mamy znacznie więcej pacjentów w ogóle – nie tylko z nowotworami, ale powikłaniami czy zatorowością płucną. System stał się przez to niewydolny, chorzy nie mogą dostać się do szpitala i wydłuża się kolejka do badań diagnostycznych (tomografia, bronchoskopia) i do rozpoczęcia leczenia.
Do niedawna staraliśmy się, by w ciągu dwóch tygodni od uzyskania rozpoznania pacjent trafiał na odpowiednie leczenie. Teraz ta kolejka wydłużyła się do miesiąca. Nic z tym nie możemy zrobić, bo oddziału nie rozciągniemy. A przecież w Polsce co roku na raka płuca wciąż zapada ok. 24 tys. osób. Covid-19 tego nie zmienił.
Dwa tygodnie opóźnienia to długo.
W procesie diagnostyki pierwsze opóźnienie powstaje już na etapie lekarza pierwszego kontaktu. Jest to zwykle kilka miesięcy. Obecnie rak płuca najczęściej zostaje wykryty przypadkowo, gdy ktoś przypadkowo na izbie przyjęć zrobi RTG albo tomografię. Czyli to nie lekarz pierwszego kontaktu najczęściej diagnozuje nowotwór, tylko pacjent z gorszym samopoczuciem, który długo nie może sobie poradzić ze swoim zdrowiem, trafia na izbę przyjęć i wreszcie ktoś mu robi badania. Na starcie mamy więc już kilka miesięcy opóźnienia ze strony lekarzy pierwszego kontaktu. Kolejne opóźnienie jest po stronie pacjenta z powodu jego strachu przed epidemią i chorobą nowotworową, a potem pojawiają się opóźnienia w specjalistycznej diagnostyce.