Rynek obiegła wieść, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii chce uregulować zawód pośrednika. Szef resortu Waldemar Buda na rynku pośrednictwa dostrzegł nieprawidłowości. Wskazał na „pobieranie opłat od obu stron transakcji, niepodawanie adresów nieruchomości, zatajanie informacji”.
Przypomnijmy. Zawód pośrednika był regulowany do 2013 r. Od 2014 r. agentem może być każdy. Licencje zawodowe nadawane przez państwową komisję kwalifikacyjną zniosła tzw. deregulacja Gowina. Zniosła też wymogi dotyczące specjalistycznych kursów i egzaminów, studiów, praktyk zawodowych, niekaralności, ustawicznego szkolenia. – Była też możliwość ukarania pośrednika czy zarządcy, a nawet odebrania im uprawnień do wykonywania zawodu w skrajnie nagannych przypadkach – przypomina pośredniczka Joanna Lebiedź, ekspertka Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości (PFRN).
Duża odpowiedzialność
Pytana o sygnały płynące dziś z resortu rozwoju, Joanna Lebiedź komentuje, że „dochodzenie do logicznych wniosków i zauważenie konsekwencji deregulacji zawodów pośrednika i zarządcy nieruchomości zajęło rządowi dziewięć lat”. – Imponujące tempo, ale lepiej późno niż później – mówi.
O konsekwencjach deregulacji ekspertka przestrzegała już na etapie procedowania ustawy, ponad dekadę temu. Mówiła o szkodach, jakie mogą spowodować „samozwańczy pośrednicy bez przygotowania do wykonywania zawodu”. Spodziewała się też wzrostu liczby firm i spadku cen w sektorach objętych deregulacją. – W długotrwałej perspektywie może się okazać, że ten przedsiębiorca, który dziś zaproponuje wykonanie usługi za symboliczną złotówkę, jutro zniknie z powierzchni ziemi. Ogłaszając upadłość, rozpłynie się w nicości. I nie będzie do kogo zwrócić się z roszczeniem o naprawienie szkody – alarmowała.
Ekspertka konsekwentnie zaznacza, że zawód pośrednika jest niezwykle odpowiedzialny. Agent ma przecież wpływ na dysponowanie majątkiem gromadzonym przez klienta nawet całe życie.