Czy w dobie powszechnej cyfryzacji mediów rysunek prasowy, karykatura polityczna mają jeszcze jakąkolwiek siłę oddziaływania?
Czasami się nad tym zastanawiam. Na pewno dużo łatwiej jest przenosić i rozpowszechniać treści. Jednak mam wrażenie, że obecnie rysunek satyryczny działa trochę jak mem. Powoli zostaje sprowadzony do internetowego, facebookowego gadżetu. To już nie jest obszar działalności kulturalnej, jak to było kiedyś. Natomiast jeżeli chodzi o sprawy, takie jak spokój egzystencjalny artysty, który tworzy w tym obszarze, to myślę, że jest jeszcze gorzej, niż było. Wszystko się trochę zbanalizowało. Pamiętam czasy dawnego „Przekroju" oraz pism, które publikowały bardzo wiele rysunków i historyjek, np. „Szpilki", i wszystkich tych świetnych rysowników, jak Jujka, potem Flisak, Lutczyn, Czeczot, Mleczko czy Sawka. Oczywiście jeszcze kilku z nich działa cały czas aktywnie, ale rola rysunku satyrycznego jako bardzo istotnego elementu komunikatu społecznego już się moim zdaniem zmniejszyła, by nie powiedzieć, że jest śladowa.
Jest pan znanym malarzem, ale jednocześnie też uznanym rysownikiem. Skąd wybór tak odległych technik?
Powiedziałbym, że nie są one aż tak bardzo odległe, bo to jest mniej więcej ten sam krąg, nie wiem, czy pan wie, ale Picasso też sporo rysował satyry czy groteski. Rothko zresztą podobnie. Natomiast mnie zawsze interesowało to, żeby brać udział w dyskusji publicznej. Poprzez malarstwo, zwłaszcza abstrakcyjne, dużo trudniej dotrzeć do odbiorcy w czysto intelektualny sposób. Natomiast rysunek świetnie się do tego nadaje – poprzez odpowiedni żart, ułożenie sytuacyjne humoru, a dodatkowo pomagają „dymki" z tekstem. Rysunek jest pod tym względem znacznie łatwiejszą formą przekazu. Poza tym mój wybór miał też prozaiczną przyczynę: tuż po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych miałem niestety pożar w pracowni przed moją pierwszą poważną wystawą. I to mnie wybiło z malarskiego działania na rzeczywiście długi okres.