W fonografii najważniejszy jest „test drugiej płyty", sprawdzian talentu i oryginalności. Można bowiem nagrać znakomity debiutancki album i już nie powtórzyć sukcesu.
Artur Rojek rozpoczął swoją solową karierę, gdy miał ugruntowaną pozycję jako wokalista Myslovitz. Ale nawet po świetnych krążkach nagranych z zespołem mało kto przypuszczał, że debiut solowy „Składam się z samych powtórzeń" (2014) stanie się jedną z najlepszych polskich płyt. Z jednej strony robi wrażenie koncept albumu z autobiograficznymi wątkami, z drugiej – imponują suwerenne przeboje „Beksa", „Syreny", „Czas, który pozostał". Oryginalne jest zderzenie bluesa i elektroniki, jakiego w polskiej muzyce nie było. Współautorem sukcesu stał się Bartosz Dziedzic, producent, współkompozytor i współautor.
Bryki i składaki
Choć pierwsza płyta nosi tytuł „Składam się z samych powtórzeń", wszystko było niepowtarzalne. O „Kundlu" powiedzieć tak się nie da. Niewykluczone, że zdecydowały względy pozamuzyczne. Po sukcesie pierwszej płyty Rojka, z Bartoszem Dziedzicem zapragnął pracować Dawid Podsiadło, czego efektem jest bestselerowa płyta „Małomiasteczkowy". Kiedy miałem możliwość zapytać artystę, czy produkcyjne podobieństwa do albumu byłego wokalisty Myslovitz nie przeszkadzają mu – odpowiedział, że nawiązania są celowe. Jednak gdy podobne elektroniczne aranże słyszymy najpierw na płycie Rojka, potem Podsiadły, a potem znowu Rojka – można mówić o niebezpiecznej dla artystów fabryce zapożyczeń.
Zwłaszcza że nad wszystkim czuwa wspólny menedżer muzyków Maciej Woć, obecnie szef Sony Music Polska, dynamiczny człowiek polskiego show-biznesu, który wyprzedaje bilety na stadionowe koncerty Dawida Podsiadły. Ale szczególnie Midas, który wszystko zamienia w złoto, musi pamiętać, że nie wszystko złoto, co się świeci.
Szkoda, że Artur Rojek, który na pierwszej płycie podpisał własnym nazwiskiem zarówno muzykę, jak i teksty, tym razem zrezygnował z pisania. Na szczęście wyręczył go Radek Łukasiewicz, znany z Pustek. Głównym bohaterem płyty uczynił „Kundla", kogoś, kto nie jest wzorcowo piękny, ale też świadomie nie schlebia modom, nie dba o akceptację w mediach społecznościowych, tylko chce iść przez życie własną drogą. Tak, jak bohaterowie teledysku „Sportowe życie". Pracują w szrocie w kurzu śląskich hałd, zbudowany przez nich samochód składak nie jest nowoczesny, nie błyszczy się, jak rasowe bryki za kilkaset tysięcy złotych, a jednak wygrywa z nimi!