Jej przypadek jest jednak szczególny, bowiem chorobę przyspieszyła… rozpacz. Abakanowicz przegrała walkę o Park Rzeźby, o budynek na przechowywanie jej monumentalnych prac, o obecność w warszawskich muzeach… Kiedy dopadła ją choroba uniemożliwiająca dalszą aktywność, nikt się nie palił, żeby zadbać o jej pozycję w naszej sztuce. Zepchnięto ją na dalekie pozycje.
Ostatni raz oglądałam jej wystawę dwa lata temu w Berlinie. Pokaz w nieczynnym klasycystycznym kościele trwał raptem tydzień, lecz był jednym z najpiękniejszych, jakie widziałam. Specyficzna architektura świątyni i przesycona światłem przestrzeń stworzyły idealny kontekst dla jej wielopostaciowych instalacji. Zwłaszcza słynne „Plecy” z 1976 roku zyskały kontemplacyjny wymiar.
To było pierwsze dzieło Abakanowicz, które wywarło na mnie wrażenie obcowania z czymś niezwykle ważnym, ponadczasowym, ponadkulturowym. Potem zachwyciła mnie instalacja „Embriologia”, w której obok figur „wylęgły się” i rozpączkowały kokono-jajo-kamienie. Oczywiście, najpierw musiałam natknąć się na „Abakany”, sizalowe ogromy, antytezę tradycyjnych gobelinów. Zafascynowały mnie dziką, nieokiełznaną witalnością i jakimś przyczajonym, zamaskowanym zagrożeniem. Drapieżne, organiczne stwory, rozrastające się ponad, poza wyobrażenie o tkaninie dekoracyjnej. Piękne i straszne, stworzone przez człowieka, a nieludzkie, jakby pochodzące od samej natury. To właśnie „Abakany” przyniosły autorce międzynarodowy sukces, gdy w 1965 roku dostała za nie Grand Prix na Biennale w Sao Paolo.
Gry Wojenne
Poznałam ją Lozannie, na Biennale Tkaniny, gdzie otwierała indywidualną wystawę. Był rok 1979, Abakanowicz wydawała się niedostępną gwiazdą. Odważyłam się do niej podejść dopiero w 1994 roku, w warszawskiej Kordegardzie, gdzie pokazywała „Gry Wojenne”. Genialnie znaleziony skrót siły i bezsiły, agresji i ubezwłasnowolnienia. Potężne pnie drzew ujarzmione, zakute w kajdany, wzięte na smycz. Wtedy po raz pierwszy zauważyłam kontrast pomiędzy masywnością prac a delikatnością autorki.
– Wtedy myślano, że emigrowałam – śmiała się artystka. – A ja na Mazurach robiłam „Gry Wojenne”, pierwszy cykl, do których użyłam drzew. Uciekłam od świata. I choć mam pracownię w różnych miastach, dużo podróżuję, zawsze szczycę się polskim obywatelstwem. To jest przynależność: mam obowiązek dawać znać, że mój kraj istnieje. Zależy mi, żeby Polska nie była na marginesie świata.