Po 30 latach od upadku Związku Radzieckiego w kalendarzu Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej pojawiła się nowa data – „dzień niewinnie zamordowanych i uwięzionych w czasach represji komunistycznych".
Do celebrowania historycznej mszy w sobotę w głównej moskiewskiej cerkwi Chrystusa Zbawiciela patriarcha Cyryl I wyznaczył swojego zastępcę metropolitę kołomieńskiego i kruckiego Pawła. Był zwierzchnikiem Cerkwi na Białorusi, ale po pacyfikacji powyborczych protestów w sierpniu 2020 roku odwiedził rannych w szpitalu i niebawem został wycofany do Rosji.
To on na posiedzeniu Wielkiego Synodu w Moskwie pod koniec września przedstawił popartą przez resztę zwierzchników propozycję wyznaczenia daty upamiętnienia ofiar represji. Argumentował wtedy, że taki dzień jest już oficjalnie obchodzony na Ukrainie (w trzecią niedzielę maja), w Kazachstanie (31 maja) oraz w Rosji 30 października (od 1991 roku). Przystano więc na rosyjski Dzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych. Teraz po raz pierwszy we wszystkich świątyniach patriarchatu moskiewskiego na świecie upamiętniono ofiary stalinowskich represji. Dlaczego dopiero teraz, trzy dekady po upadku komunizmu?
Krok do przodu
– Cerkiew musi wszystko robić stopniowo drobnymi krokami, wśród wiernych nie brakuje takich, którzy szanują przeszłość radziecką, a nawet gloryfikują Stalina. Cerkiew szuka kompromisu ze wszystkimi i to jest duży krok do przodu – mówi „Rzeczpospolitej" Siergiej Markow, rosyjski politolog sympatyzujący z Kremlem.
– Czy był tu potrzebny kompromis z czekistami? Nie sądzę. Owszem połowa ludzi z ekipy Władimira Putina wywodzi się z KGB, ale są wychowani w czasach Breżniewa. Wiedzą, że nie wolno służbom bezpieczeństwa uczestniczyć w masowych represjach, bo sprawcy takich represji później stają się ofiarami – dodaje.