Szef komitetu organizacyjnego, a kiedyś wybitny reprezentant Niemiec Philipp Lahm widzi w tych mistrzostwach święto tolerancji i różnorodności oraz podkreśla, że choć jedna taka impreza nie uzdrowi świata, to piłka nożna musi odegrać swoją rolę w obronie demokracji. To rozsądne życzenie. Euro 2024 odbywa się bowiem w momencie, gdy populiści prężą muskuły i nie brakuje głosów, że nad Zachodem zbierają się czarne chmury.
Poparcie dla radykałów z Alternatywy dla Niemiec (AfD), Zgromadzenia Narodowego we Francji czy Partii Wolności w Holandii rośnie, a według sondażu stacji radiowo-telewizyjnej WDR 21 proc. Niemców chciałoby w reprezentacji więcej piłkarzy o jasnym kolorze skóry. To pokazuje, jak dużo zmieniło się za naszą zachodnią granicą od mundialu w 2006 roku, który był dla gospodarzy świętem inkluzywności, wspominanym do dziś jako „letnia bajka”.
Czytaj więcej
Selekcjoner Michał Probierz buduje drużynę energetyczną, która jest wiarygodna, ale to nie gwarantuje sukcesu na Euro 2024
Euro 2024. Czy piłka nożna może uczyć tolerancji
Sukces turnieju oraz zróżnicowanej etnicznie reprezentacji miał wówczas jednoczącą moc, a dumą kraju był chociażby David Odonkor, czyli syn Niemki oraz Ghańczyka. Dziś są tacy, u których sceptycyzm budzi nawet urodzony w Gelsenkirchen, ale mający tureckie korzenie Ilkay Gundogan i nie wiadomo, czy zmienią to wyniki (pomocnik miał już swój udział w zwycięstwie nad Szkotami 5:1).
Jeszcze w 1998 roku to piłkarze uczyli Francuzów tolerancji, a dziś wiele reprezentacji składa się nie tylko z migrantów oraz ich dzieci, ale także zawodników wychowanych lub urodzonych poza granicami kraju, dla którego grają. Tylko tych ostatnich jest w kadrach uczestników turnieju ponad 80. To daje nadzieję, że życzenie Lahma się spełni.