Największa wojna współczesnej Europy trwa prawie dziesięć miesięcy. Wsparcie społeczeństw Zachodu dla Ukrainy najwyraźniej już przeżyło swoje apogeum i zaczyna spadać. W tym momencie we wschodniej Polsce spadła rakieta, zabijając dwie osoby i budząc lęk milionów, a ukraińscy politycy z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim na czele zdecydowali się na podważanie wiarygodności swoich sojuszników, a może nawet próbę wciągnięcia ich w bezpośredni konflikt z Rosją.
Powoli się z tego wycofują, nadbiegający z Kijowa ton dotyczący wydarzenia z wtorku się zmienia. I dobrze. Szkody dla wizerunku Ukrainy, ofiary rosyjskiej agresji, mogą być jednak niełatwe do usunięcia.
Czytaj więcej
Holenderski sąd uznał prorosyjskich separatystów za winnych zestrzelenia cywilnego samolotu nad Ukrainą w 2014 r.
„RF [Federacja Rosyjska] zabija wszędzie tam, gdzie może dotrzeć. Dzisiaj dotarła do Polski”, czyli – w domyśle do NATO i do Unii Europejskiej. Te słowa Zełenskiego padły 15 listopada późnym wieczorem. Można powiedzieć: pierwsza emocjonalna reakcja przywódcy kraju, który wciąż doświadcza rosyjskich ostrzałów, a tego dnia szczególnie wielu.
Jednak jeszcze dobę później Zełenski trzymał się tezy, że „nie ma żadnych wątpliwości, iż nie był to ukraiński pocisk”. Mimo że przez cały dzień słyszał słowa poparcia Zachodu, które dają się sprowadzić do prostego spokojnego komunikatu: rakieta, która spadła na Przewodów, była najprawdopodobniej ukraińska – wystrzelona przez obronę przeciwrakietową w związku z rosyjskim ostrzałem, ale niezależnie od tego, czyja była, doskonale wiemy, że winę ponosi Moskwa. To ona rozpoczęła wojnę, prowadzi ją wszelkimi brutalnymi środkami, bez niej nic by na Polskę nie spadło. Tak twierdziły USA, kraj, od którego pomocy militarnej Ukraina jest najbardziej uzależniona, tak twierdziła Polska, oddana pomocy w wielu wymiarach, i tak twierdziło w całości NATO.