Największe sieci handlowe od kilku miesięcy walczą na ceny w skali, jakiej dotąd na rynku nie było. Chodzi nie tylko o promocje – atakują się w reklamach i wprost porównują, ile za produkt czy też zestaw produktów można zapłacić u konkurenta. Do rywalizacji próbują się włączyć inne sieci, jak choćby Delikatesy Centrum, niemniej na razie ciosy wymieniają głównie Lidl i Biedronka.
Klienci gubią się w promocjach
Dla innych firm handlowych to oczywiście ogromne wyzwanie i koszty. – Każda wojna wiąże się z ofiarami i nie inaczej jest w tym przypadku. Walka największych sieci odbija się także na nas oraz całym sektorze handlu, wciąż należącym do polskich firm – to jednak już tylko ok. 20 proc. rynku – mówi Ryszard Jaśkowski, prezes KZRSS Społem.
– Ciągłe promocje wprowadzają zamęt, a czasami są wręcz szkodliwe, jak ta w przypadku wódki za 9,99 zł, na czym tracił też budżet z powodu choćby akcyzy. Klienci również się w tym gubią, oferty są wciąż zmieniane, pojawiają się nowe. Alarmujemy w tej sprawie władze, ale efektów brak – dodaje Jaśkowski, podkreślając, że nie jest przeciwnikiem konkurencji, jeśli jest ona naturalna i niezbędna. – Niemniej powinna być też uczciwa i odbywać się bez zagrań nie fair, a w tym przypadku tak nie jest.
Czytaj więcej
Do połowy kwietnia w sklepach tempo wzrostu cen jest już o połowę wyższe niż w marcu. Mimo szumnych zapowiedzi, że Polacy nie odczują powrotu VAT na żywność, już się tak dzieje.