Maciej Złotowski, GOLD-TRADE: Nie ma klientów i popytu na materiały budowlane

Ludzie nie myślą dziś o tym, by budować domy czy kupować mieszkania, albo je remontować. Mają inne potrzeby. Martwią się, jak przeżyć – mówi Maciej Złotowski, właściciel sieci hurtowni budowlanych GOLD-TRADE, platformy e-commerce SklepyGT, a także firmy deweloperskiej DevelopmentGT.

Publikacja: 04.05.2023 03:00

Maciej Złotowski, GOLD-TRADE: Nie ma klientów i popytu na materiały budowlane

Foto: mat. pras.

Tempo wzrostu cen materiałów budowlanych mocno hamuje. Część materiałów, np. płyty OSB i drewno, wręcz tanieje. Klienci pewnie się cieszą, bo rok temu było rekordowo drogo. Jaka była przyczyna wzrostów cen i skąd obecne ich spowolnienie i spadki?

Wzrosty wzięły się stąd, że na początku pandemii rynek budowlany w Polsce nieco przyhamował. Kumulował popyt, który zaczął się pojawiać cztery–pięć miesięcy po wybuchu epidemii koronawirusa. Po każdej wojnie budownictwo odżywa. Ludzie chcą budować, odbudowywać, remontować. Pandemia była trochę jak wojna. Na skutek narzuconych w jej czasie ograniczeń wiele osób uznało, że życie w mieszkaniach jest niewygodne. Zaczęli się więc budować na potęgę. To i zerowe stopy procentowe, a więc stosunkowo tanie i łatwo dostępne kredyty, nakręciło popyt na materiały budowlane. Mieszkaniówka przy tym też się mocno ożywiła. A ekonomia pokazuje, że jak jest duży popyt, to ceny zaczynają rosnąć. Było to przy tym zjawisko ogólnoświatowe. Polscy producenci materiałów budowlanych dostarczali je więc nie tylko na rynek krajowy, ale też za granicę, z oczywistych powodów – woleli zarobek w euro niż w złotych. W efekcie materiałów w Polsce było jednak mniej, co dodatkowo potęgowało wzrosty cen.

Potem, dodatkowo, zaczęły rosnąć koszty produkcji?

Tak. W górę poszły ceny surowców energetycznych, przy czym wybuch wojny w Ukrainie jeszcze wzmocnił ich wzrosty. Zmniejszył się też dostęp do półproduktów, co było kolejnym motorem podwyżek cen materiałów budowlanych.

Dla ich producentów był to jednak chyba dobry okres?

To był okres dobry dla wszystkich. Dla producentów, ale też dla dystrybutorów materiałów budowlanych, czyli dla firm takich jak moja. Producent mógł sobie jednak pozwolić na więcej. Dopiero dzisiaj, gdy ceny idą w dół, widać jak duży bufor bezpieczeństwa, jeśli chodzi o marże, miał producent. U nas marża poleciała na łeb na szyję, jak siekierą uciąć, niemal od razu po tym, jak stopy procentowe ruszyły w górę. U producentów ona spadała stopniowo, bo liczyli, że w środku roku nastąpi odbicie. No i mieli z czego schodzić. Robią to nawet dzisiaj mimo rosnących kosztów produkcji. Takie to były wysokie marże. Znacznie wyższe niż u dystrybutorów. Ale i dla nas, i dla producentów rok 2000, 2001 i początek 2022 to był bardzo dobry czas, którego nikt z nas wcześniej nie pamięta. Swoiste eldorado.

Klienci mieli mniej powodów do zadowolenia.

Otóż nie. Jeżdżąc po swoich oddziałach, słuchałem klientów, obserwowałem ich zachowania. I paradoksalnie, większe zadowolenie i uśmiechy na twarzach widziałem w okresie, gdy ceny rosły, my mieliśmy wyższą marżę, ale oprocentowanie kredytów było zerowe. Dziś klientów jest dużo mniej, nawet tych tylko oglądających, a gdy przychodzi do zakupów, zwłaszcza tych z kredytem, uśmiechów już nie widać wcale. Okres od roku 2020 do początków 2022 był dobry dla wszystkich, każdy miał wtedy jakąś korzyść. My zarabialiśmy większe pieniądze, klienci kupowali i budowali z tanim kredytem. Dziś ani my nie sprzedajemy, ani oni nie kupują.

W pewnym momencie materiałów jednak zaczęło brakować, trzeba było o nie walczyć, w dodatku ceny gwałtownie rosły niemal z każdą dostawą. Zdarzały się ich kradzieże z placów budów.

Kradzieże się zdarzały, to prawda. Nas też dotknęły. Towar był cenniejszy wówczas niż pieniądze. Producent wprowadzał limity w dostawach, bazując na odbiorach z lat ubiegłych. Całe szczęście, że wtedy też radziliśmy sobie nieźle, to i limity były nie najgorsze.

Co było potem?

Marzec 2022 r. był najlepszym miesiącem w historii mojej firmy. Od kwietnia zaczął się jednak spadek, który trwa do dzisiaj. Pikujemy. I nie wiemy, kiedy to się skończy. Mięliśmy nadzieję, że w kwietniu 2023 r. nastąpi odbicie. Nic takiego się nie stało.

Dlaczego?

Ludzie nie myślą dziś o tym, by budować dom czy kupować mieszkanie, albo je remontować. Mają inne potrzeby. Martwią się, jak przeżyć. Pensje większości z nas nie rosły tak szybko, jak inflacja, jak ceny. Sam jako pracodawca mam z tym duży problem. Oczywiste jest, że trzeba pracownikom podwyższyć pensje. Pytanie, jak to zrobić, gdy nie ma klientów i popytu na materiały budowlane. Mogę wypłacić większe wynagrodzenia tylko w momencie, gdy zarabiam.

Odczuliście znacząco wzrost kosztów prowadzenia działalności? Podwyżki cen energii, ogrzewania?

Nie. Nas to nie dotknęło w jakiś bolesny sposób. Oczywiście są wzrosty rachunków, ale one nie mają przełożenia na naszą działalność. Już niewielki wzrost popytu pozwoli nam o nich zapomnieć. W większym stopniu dotknęło to natomiast producentów materiałów budowlanych. Dla nas znaczenie ma wzrost wynagrodzeń. Przy około 100 pracowników każda podwyżka ich pensji robi się już dość poważnym dodatkowym kosztem.

Czy w związku z tym musieliście zwolnić część pracowników, ograniczyć zatrudnienie?

W minimalnym stopniu. Gdyby patrzeć tylko na wskaźniki ekonomiczne, to zwolnień powinno być więcej. Wraz z kadrą zarządzającą doszliśmy jednak do wniosku, że bardzo trudno będzie nam odbudować zespół w momencie, gdy nastąpi odbicie na rynku budowlanym. Próbujemy więc przeczekać, licząc na poprawę sytuacji. Kiedy to nastąpi, nikt nie wie. Mamy dookoła dużo pracy, która powinna przynieść efekty, gdy przyjdzie odbicie.

Rząd, ale też partie opozycyjne, obiecują tańsze kredyty mieszkaniowe z zerowym albo dwuprocentowym oprocentowaniem. Patrzycie na to z nadzieją?

Jeśli ten program wejdzie w życie i starczy pieniędzy na to, by był on szeroko dostępny, to będzie to dobre. Ale są i minusy. Jestem również początkującym deweloperem. Rozpocząłem inwestycję w zeszłym roku. W lutym 2023 r. rząd ogłosił, że od lipca wprowadzi program z kredytem oprocentowanym bardzo preferencyjnie. Efekt jest taki, że osoby, które myślały o budowie domu lub zakupie mieszkania, wstrzymały decyzje w tej sprawie. Będą czekać przynajmniej do lipca na tańszy kredyt. Już sama obietnica nowego programu wyhamowała więc dodatkowo biznes budowlany, deweloperski. Bo przecież klient nie będzie kupował mieszkania z WIBOR-em 6–6,5 proc., jeśli może mieć kredyt na zero czy 2 proc.

Po lipcu popyt na rynku budowlanym może się odbudować?

Jeśli tani kredyt będzie szeroko dostępny, to tak. Mocno ograniczony nie ma sensu. Trzeba jednak pamiętać, że wraz z odblokowaniem popytu, który teraz jest mocno zduszony, skumulowany – bo ludzie od roku nie kupują mieszkań – i nadal się kumuluje, stanie się to, co przerabialiśmy po pandemii. Jeśli po lipcu ludzie dostaną tańszy kredyt, to popyt popchnie w górę ceny materiałów budowlanych i mieszkań. Tym bardziej że deweloperzy budują dziś mniej, bo nie ma chętnych na mieszkania, a więc podaż lokali jest mniejsza. Plusem obecnej sytuacji jest to, że na rynku zostali głównie profesjonalni deweloperzy. Zniknęli tzw. patodeweloperzy, czyli ludzie na co dzień niezajmujący się tą branżą, ale którzy zaczęli budować, bo mieli pieniądze.

Czy górki i dołki cenowo-popytowe na rynku materiałów budowlanych to rzecz normalna, która powtarza się na przestrzeni lat?

Pamiętam 2008 r., gdy ceny poszły mocno w górę. Wtedy to była jednak głównie polska specyfika i szybki import uspokoił sytuację. Teraz nie wiadomo, ile to potrwa. Producenci robią nerwowe ruchy, obniżają ceny. A za chwilę wchodzimy w tradycyjny okres stagnacji na rynku budowlanym, bo po majówce na horyzoncie mamy już wakacje. Czerwiec, lipiec i sierpień nigdy nie były dobre dla budowlanki. Na najbliższą przyszłość patrzymy więc pesymistycznie.

Tempo wzrostu cen materiałów budowlanych mocno hamuje. Część materiałów, np. płyty OSB i drewno, wręcz tanieje. Klienci pewnie się cieszą, bo rok temu było rekordowo drogo. Jaka była przyczyna wzrostów cen i skąd obecne ich spowolnienie i spadki?

Wzrosty wzięły się stąd, że na początku pandemii rynek budowlany w Polsce nieco przyhamował. Kumulował popyt, który zaczął się pojawiać cztery–pięć miesięcy po wybuchu epidemii koronawirusa. Po każdej wojnie budownictwo odżywa. Ludzie chcą budować, odbudowywać, remontować. Pandemia była trochę jak wojna. Na skutek narzuconych w jej czasie ograniczeń wiele osób uznało, że życie w mieszkaniach jest niewygodne. Zaczęli się więc budować na potęgę. To i zerowe stopy procentowe, a więc stosunkowo tanie i łatwo dostępne kredyty, nakręciło popyt na materiały budowlane. Mieszkaniówka przy tym też się mocno ożywiła. A ekonomia pokazuje, że jak jest duży popyt, to ceny zaczynają rosnąć. Było to przy tym zjawisko ogólnoświatowe. Polscy producenci materiałów budowlanych dostarczali je więc nie tylko na rynek krajowy, ale też za granicę, z oczywistych powodów – woleli zarobek w euro niż w złotych. W efekcie materiałów w Polsce było jednak mniej, co dodatkowo potęgowało wzrosty cen.

Pozostało 83% artykułu
Handel
Dyskonty zdobyły rynek, ale klienci mogą mieć mniejszy wybór
Handel
Dyskonty tną ofertę, ale wojna cenowa szybko się nie skończy
Handel
Sieć dyskontów z Malezji otwiera pierwszy polski sklep w Zabrzu
Handel
Polacy mogą zaskoczyć rynek wydatkami w listopadzie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Handel
Znana sieć sklepów z artykułami wyposażenia wnętrz w tarapatach. Wkroczył sąd