Po pierwsze, gratulacje w związku z okrągłą rocznicą. I pytanie na rozgrzewkę, czy z perspektywy lat pracy twórczej i angażowania się w politykę ma pan poczucie satysfakcji, przyglądając się temu, co jako Polska osiągnęliśmy?
Zasadniczo tak, bo osiągnęliśmy sporo, chociaż uważam, że mogliśmy jeszcze więcej, gdyby nie doktrynalne i praktyczne błędy w polityce rozwoju gospodarczego, zwłaszcza na początku i w końcu lat 90-tych. Kiedyś napisałem duży analityczny artykuł zatytułowany „Sukces na dwie trzecie”. No, może na trzy czwarte, ale na pewno nie pełen.
Jaki model zmian w domenie państwowości i gospodarki przewidywał pan w 1989 roku?
Tak wtedy, jak i teraz jest to dla mnie społeczna gospodarka rynkowa, a więc ustrój, który dzięki swym regulacjom i kulturze politycznej twórczo łączy spontaniczność rynku z aktywnością państwa, sprzyjając równocześnie efektywności ekonomicznej i sprawiedliwości społecznej. To jest do pogodzenia nie tylko w teorii, lecz i w praktyce, jednakże pełen sukces w tej materii wymaga stosownej strategii rozwoju i determinacji politycznej nie przez jedną czy dwie kadencje rządowe, a przez jedno, czy dwa pokolenia.
W kwietniu 1994 roku po raz pierwszy został pan wicepremierem i ministrem finansów. Miał pan 45 lat, był pan młodym człowiekiem. Jakie cele, wyzwania stawiał pan wtedy sobie?
Nadal jestem młody… A wówczas chodziło o jak największy zakres wdrożenia w praktyce gospodarczej tego, o słuszności czego byłem przekonany jako akademicki ekonomista – wówczas już od pięciu lat profesor – i jako człowiek o postępowych poglądach. Bo za takie uważam swoje zapatrywania ideowo-polityczne. Może jeszcze dodam, że gdy w sierpniu 1989 roku zaproponowano mi tekę ministra finansów, to bez wahania odmówiłem, gdyż absolutnie nie było politycznych warunków do wdrażania moich pomysłów ekonomicznych. Podobnie postąpiłem we wrześniu 1993 roku i dopiero w roku 1994 było zgoła odwrotnie, co nie oznacza, że łatwo.
Jakie rozwiązania z lat 1989-93 najbardziej pan krytykował? Czy podtrzymuje pan dziś tamte swoje osądy?
Jak najbardziej, chociaż przy okazji rozmaitych polemik podkreślam, że zasadny był ówczesny głęboki zwrot ustrojowy, który skierował gospodarkę nieodwołanie na tory rynkowe. Co zaś do krytyki, to bez wątpienia zasługiwało na nią przede wszystkim przestrzelenie polityki liberalizacji i stabilizacji, która była zbyt radykalna, a w ślad za tym nadmiernie kosztowna społecznie. Zdecydowanie można było uniknąć katastrofalnego załamania produkcji i spowodowanego tym masowego bezrobocia. Rażąca była niespójność tej polityki z reformami instytucjonalnymi. Podstawy starego systemu – a raczej bałaganu – można było szybko zburzyć, ale budowanie w to miejsce nowej struktury instytucjonalnej musiało trwać i nie mogło być szokowe. Drażniło neoliberalne doktrynerstwo i rynkowy fundamentalizm głoszące, że jakoby najlepszą polityką jest brak polityki. Otóż nie; każdy system – także ten w okresie gwałtownych zmian – wymaga stosownej polityki, a ta szwankowała zarówno w odniesieniu do sfery finansowej, jak i handlowej.
Z czym mierzyła się pańska „Strategia dla Polski”?
W pierwszej kolejności chodziło o ucieczkę z syndromu Scylla-Charybda; z jednej strony groziło nam ryzyko oligarchizacji gospodarki, z drugiej zaś dewiacja populistyczna. Generalnie zaś „Strategia dla Polski” polegała na skierowaniu ustrojowej transformacji na ścieżkę budowy społecznej gospodarki rynkowej w warunkach wielosektorowości i pluralizmu politycznego. Chodziło o zdynamizowanie gospodarki, aby na bazie wzrostu wydajności pracy szybko, odczuwalnie rosły dochody ludności. Bez tego przecież nie byłoby możliwe pozyskanie społecznego poparcia dla trudnych reform strukturalnych i mozolnej budowy instytucji rynkowej gospodarki i demokratycznego państwa.