Wedle wstępnych szacunków GUS ceny towarów i usług w październiku były o 6,5 proc. wyższe niż przed rokiem. To spory spadek w porównaniu z odczytem wrześniowym, gdy ceny w ujęciu rocznym rosły o 8,2 proc. Zaskoczenie?
Nie. Oczekiwałem, że inflacja w październiku wyniesie 6,6 proc., różnica jest więc minimalna. Pamiętajmy jednak, że największą część dużego spadku dynamiki inflacji rok do roku mamy już za sobą. Zakładam, że w listopadzie inflacja spadnie do 6,1, może 6,2 proc., w grudniu ustabilizuje się na bardzo podobnym poziomie. W pierwszym kwartale 2024 w związku z efektami bazowymi i nieco mniejszą presją inflacyjną może spaść nawet do 4 proc. Obawiam się natomiast, że dołek inflacyjny w przyszłym roku będzie właśnie na tym poziomie, a potem inflacja będzie odbijać w górę i dojdzie do 7–7,5 proc.
Skąd biorą się spadki, które obecnie obserwujemy?
Mamy wysoką bazę odniesienia sprzed roku, a miesiąc do miesiąca presja inflacyjna jest obecnie wyraźnie słabsza niż wcześniej. To także efekt dużej aktywności rządu w zakresie powstrzymywania procesów inflacyjnych. Trudno z tego robić duży zarzut, choć oczywiście trzeba brać pod uwagę wysokie koszty tych działań w postaci długu, który jest generowany, by te koszty pokrywać. To są koszty tarcz, obniżki VAT na żywność, zamrożenia cen energii, wreszcie polityki cenowej na stacjach Orlenu.
Mówiło się w tym kontekście o pudrowaniu inflacji, o ukrywaniu jej prawdziwej wysokości.
Nie chcę wchodzić w politykę, ale nie można tu pominąć kontekstu przedwyborczego. Cechą charakterystyczną ustępującego rządu było wspieranie różnych grup obywateli. Zwykle było to wymuszone sytuacją, jak w przypadku nadzwyczajnych zwyżek cen energii czy gazu w związku z sytuacją za naszą wschodnią granicą. Rząd podejmował próby stabilizowania sytuacji i oczywiście należało to robić, natomiast można było ograniczać zakres wsparcia, tak by trafiało ono tam, gdzie rzeczywiście było potrzebne, do najuboższych. A nie do wszystkich, bo po drugiej stronie mamy wzrost zadłużenia, który przy rosnących stopach oznacza bardzo wysokie koszty odsetek. Takimi działaniami zamieniamy więc jedne ryzyka na inne ryzyka w przyszłości. Wracając do pytania, mieliśmy do czynienia z działaniami rządu nakierowanymi na stabilizację cen na poziomie niższym, niż byłyby one, gdyby działały tylko mechanizmy rynkowe.
Te mechanizmy będą w przyszłym roku wygasać? Powinny wygasać?
To kluczowe pytania. Co będzie z cenami energii elektrycznej? Co z cenami gazu, żywności? Zakładam, że zwyżki cen prądu dla gospodarstw domowych będą umiarkowane, o kilka–kilkanaście procent. Wróci też VAT na żywność. Ale to zobaczymy na przełomie roku. Gdyby scenariusze były inne, to oczywiście wpłynęłoby to w górę lub w dół na poziomy inflacji, o których mówiłem.
Część ekonomistów mówiła o powyborczym wystrzale inflacji nawet w kierunku dwucyfrowym. Pan takiego ryzyka nie widzi?
Nie zakładam takiego scenariusza. Jest oczywiście pytanie o ceny paliw. Jeśli popatrzymy na ceny na naszych stacjach i na stacjach w krajach ościennych, to w ostatnich tygodniach wyglądało to inaczej niż zwykle. Zazwyczaj nasze ceny były gdzieś pomiędzy rumuńskimi a austriackimi, natomiast ostatnio były zdecydowanie najniższe. Średnie wieloletnie pokazują, że nasze ceny były o kilka procent niższe niż przeciętna dla krajów UE, a ostatnio było tu przeszło 20 proc. różnicy. To może wskazywać, że podjęto decyzję, by utrzymywać je na takich poziomach i teraz będą musiały pójść w górę. Ceny będą jednak rosły stopniowo.