Chodzi o to, aby Rosja nie była w stanie sprowadzać potrzebnych dla jej machiny wojennej produktów z wykorzystaniem pośredników. To wymaga ciągłych wysiłków, bo próby obchodzenia sankcji są coraz bardziej wyrafinowane.
– Nasze sankcje działają – ale są tak silne, jak ich wdrożenie. Nie możemy pozwolić na luki, które uniemożliwiają osiągnięcie przez nasze środki ich pełnej skuteczności, nie możemy pozwolić, aby osoby objęte sankcjami uniknęły ich skutków, ani nie możemy pozwolić, aby handlarze wykorzystywali czas wojny dla własnych egoistycznych korzyści – powiedziała w czwartek Mairead McGuiness, unijna komisarz odpowiedzialna za rynki finansowe, w tym też za wdrażanie sankcji.
UE stworzyła właśnie stanowisko specjalnego wysłannika ds. sankcji, na które został powołany Irlandczyk David O’Sullivan, były unijny urzędnik z doświadczeniem na najwyższych stanowiskach. Jego pierwszą inicjatywą było zwołanie w czwartek Forum Koordynatorów Sankcji.
Przedstawiciele UE, Wielkiej Brytanii, USA, Japonii, Kanady, Australii, Nowej Zelandii, Norwegii, Szwajcarii oraz Ukrainy zastanawiali się, jak karać kraje pomagające Rosji w obchodzeniu sankcji. Zainteresowanie budzą w szczególności statystyki handlowe dotyczące krajów sąsiadujących z Rosją. Takie państwa, jak Kirgistan, Kazachstan, Armenia, a nawet Gruzja, po wybuchu wojny zanotowały dwu- a nawet trzykrotny wzrost importu z UE, a w tym samym czasie porównywalny wzrost eksportu do Rosji.
Jak mówiła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” tydzień temu Beata Javorcik, główna ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR), częściowo można to wyjaśnić faktem, że zachodnie firmy nie chcą handlować z Rosją nawet produktami nieobjętymi sankcjami, z obawy przed pogorszeniem wizerunku. Ale częściowo jest to też efekt obchodzenia sankcji z wykorzystaniem importerów ulokowanych blisko Rosji.