Po południu za euro było trzeba zapłacić około 4,56 zł, nieco mniej niż w środę. Dolar kosztował 3,72 zł.
To oznacza, że złoty kończy rok o około 6,6 proc. słabszy wobec euro niż zaczynał. Na tle walut innych państw zaliczanych do tzw. rynków wschodzących, deprecjacja złotego była niewielka. Według danych agencji Bloomberga, spośród 21 walut z tego koszyka, tylko pięć straciło na wartości mniej niż złoty, w tym południowokoreański won (-2,6 proc.) i korona czeska (-3,1 proc.). Na drugim biegunie są takie waluty, jak rosyjski rubel, brazylijski real czy turecka lira, które są względem euro o ponad 20 proc. słabsze niż przed rokiem.
Złoty był najsłabszy pod koniec października, gdy w Europie, w tym w Polsce, wzbierała druga fala epidemii COVID-19, a rządy ponownie wprowadzały znane z wiosny ograniczenia aktywności ekonomicznej, choć latem zapewniały, że nie ma do nich powrotu. Wtedy kurs euro zbliżył się do 4,63 zł. Tak wysoko poprzednio był w 2009 r. Złoty był wówczas o 8 proc. słabszy niż na koniec 2019 r.
Rada Polityki Pieniężnej od czerwca powtarza w komunikatach, że złoty niedostatecznie osłabił się w reakcji na kryzys i sprowokowane nim poluzowanie polityki pieniężnej, w tym obniżkę do 0,1 proc. stopy referencyjnej NBP.
W listopadzie i na początku grudnia złoty umacniał się wraz z poprawą nastrojów na globalnych rynkach finansowych. W odpowiedzi na tę tendencję w piątek 18 grudnia NBP prawdopodobnie przeprowadził pierwszą od 2010 r. bezpośrednią interwencję na rynku walutowym, mającą na celu osłabienie polskiej waluty. Oficjalnie NBP tego nie potwierdza, ale o interwencji otwarcie mówiło kilku członków RPP. Do kolejnej interwencji zdaniem obserwatorów rynku mogło dojść we wtorek 29 grudnia, gdy złoty ponownie gwałtownie się osłabił.