John Wayne (1907-1979) naprawdę nazywał się Marion Morrison, ale niemal od początku zamiast imienia używał przydomka „Duke”. Przygodę z filmem zaczynał w czasach kina niemego i to od statystowania. Pracował jako pomocnik rekwizytora, członek ekipy montującej scenografie, a nawet - zamiatał plan filmowy u słynnego Johna Forda. Właśnie od niego dostał pierwszą rolę – policjanta obserwującego ludzi na ulicy. Potem Ford powierzał mu kolejne - gapia, radiooperatora, ale były tak błahe, że nie awansowały go ze statysty na wyższy stopień kariery aktorskiej – nie był nawet wymieniany w napisach końcowych.
W swoim pierwszym westernie „Drodze olbrzymów” zagrał w 1930 roku i jak odnotowali krytycy „grał niezdarnie i mówił przez nos”. Ale miał dopiero 23 lata – i jak się okazało – wszystko przed sobą. Odtąd, już jako John Wayne, najpierw ponosił porażki długo grając w filmach klasy B. Przy okazji sporo się jednak uczył kształtując styl swojego aktorstwa. Spojrzeniem potrafił wyrażać szeroką gamę emocji, a nonszalancki chód stał się jego znakiem rozpoznawczym. W 1939 roku Ford ponownie dał mu szansę – rolę Ringo Kida w „Dyliżansie”. I tej okazji Wayne nie zaprzepaścił. Każdy kolejny film budował legendę tego coraz bardziej charyzmatycznego aktora.
W czasie II wojny światowej nie śpieszył się na front – w odróżnieniu od wielu słynnych kolegów po fachu. Podanie o przyjęcie do wojska złożył dopiero w sierpniu 1943 roku, ale go nie powołano. Całą wojnę spędził w Hollywood występując w wielu filmach także dlatego, że wielu znanych aktorów walczyło w tym czasie na froncie. Wayne zyskiwał za to popularność i otrzymywał coraz ciekawsze propozycje zawodowe. Przyciągał tłumy widzów, a jego sława daleko przekraczała granice USA – za filmami z jego udziałem przepadał Nikita Chruszczow, który nawet pragnął go osobiście poznać.
Ale miał Wayne i poczucie winy, które pogłębiał w nim John Ford. Wszystko z powodu nieobecności na froncie w czasie II wojny światowej. Za to na ekranie był bohaterem tworząc sugestywne postacie dzielnych żołnierzy. W czasach zimnej wojny stanął na czele Stowarzyszenia Filmowców na Rzecz Przestrzegania Amerykańskich Ideałów, prowadzącej czarną listę zwolenników komunizmu i opiniującej polityczne postawy aktorów. Wayne nie był wyrozumiały. Coraz też częściej wybierał role zbieżne z własnymi poglądami politycznymi grając samego siebie. Występował w spocie wyborczym Ronalda Reagana.
Został odznaczony Złotym Medalem Kongresu i Prezydenckim Medalem Wolności.