W „Dahomeju” Mati Diop obserwuje, jak z Paryża do Afryki wracają zabytki sztuki, skradzione w 1892 roku przez francuskich kolonizatorów z tytułowego Dahomeju, czyli dzisiejszego Beninu.
— Powrót do afrykańskich korzeni, do tej części mnie, która stamtąd pochodzi, jest dla mnie bardzo ważny — mówi francuska reżyserka o senegalskich korzeniach.
O czym opowiada film „Dahomej” Mati Diop?
W filmie śledzi drogę 26 cennych dzieł sztuki z Quai Branly Museum do ich ojczyzny, do pałacu prezydenckiego w Kotonie, stolicy dzisiejszego Beninu. Ta podróż staje się pretekstem do opowieści o budzeniu się z kolonialnego snu, odzyskiwaniu samodzielności myślenia i poczucia niezależności, także szacunku dla własnej kultury - tak ważnej w procesie kształtowania się narodowej świadomości.
Czytaj więcej
Ministerstwo Kultury nakazało wstrzymać realizację budowy centrum filmowego w Toruniu. Urzędnicy twierdzą, że chcą urealnić koszty inwestycji.
Reżyserka obserwuje, jak pracownicy europejskiego muzeum pakują rzeźby, które potem w pałacu prezydenckim w Kotonie są rozpakowywane. Są wśród nich tajemnicze zoomorficzne postacie króla Ghezo, który rządził w Dahomeju od 1797 do 1818 roku oraz jego spadkobierców, Glele i Béhanzina. Wszyscy oni mają głowy ptaka, lwa lub rekina, co sugeruje ich nadprzyrodzone moce. Diop właśnie jednemu z tych artefaktów, posągowi króla Ghezo, mającemu numer katalogowy „26”, pozwala mówić. I to właśnie on opowiada widzom o ucisku, jakiego doświadczył, kradzieży, wygnaniu, powrocie.