Jerzy Stuhr: Chciałem do teatru, poniosło mnie do kina

Zagrał w blisko 100 filmach. Ale stawał też jako reżyser za kamerą – wtedy, gdy chciał powiedzieć coś tylko od siebie: o miłości, o inności i nietolerancji, wierności sobie, życiowych postawach. A wreszcie o Polsce.

Publikacja: 09.07.2024 21:49

Jerzy Stuhr: Chciałem do teatru, poniosło mnie do kina

Foto: FOTON/PAP

Wiktor Woroszylski napisał w „Więzi”, że teatralne aktorstwo Stuhra tworzy znak, obraz losu, współczesnej kondycji. Ale on sam powiedział mi kiedyś, że to film wpisał go w pokolenie. W drugiej połowie lat 70. narastała fala kina moralnego niepokoju. Do głosu doszli twórcy, którzy wyczuli nastroje narastającego niezadowolenia społecznego, sprzeciw wobec podwójnej moralności, tęsknotę za wolnością. To wszystko, co potem tak ważne okazało się w sierpniu 1980 roku. Stuhr stał się aktorem Feliksa Falka, Tomasza Zygadły, Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego. 

– Kieślowski przyszedł z dokumentu – opowiadał aktor. – Otaczał się naturszczykami, jeszcze w „Personelu” grali niemal wyłącznie amatorzy. Pamiętam, jak w „Bliźnie” kręciliśmy z Pieczką duble, a Kieślowski nie mógł się nadziwić: „Kurczę, wy potraficie powtarzać emocje”. 

Przyjaźnili się, łączyły ich podobna pasja, podobny bunt i podobne spojrzenie na świat. 

– Wszystko powstawało w tyglu, bardziej czułem się współtwórcą niż facetem, który gra rolę. Mogłem mówić własnym tekstem. Nie musiałem zakładać kostiumu, wchodziłem przed kamerę we własnej marynarce. Wszyscy – od dźwiękowca, przez operatora po reżysera – myśleliśmy podobnie. 

Stuhr zagrał w „Wodzireju” i „Szansie” Falka oraz w „Ćmie” Zygadły, występował u Agnieszki Holland. No i wsiąkł w kino Kieślowskiego. Wielką kreację stworzył w „Amatorze”. Przedtem grali tak tylko aktorzy Zanussiego. Andrzej Wajda szybko wyczuł nowy trend. Napisał do Stuhra list: „Szanowny panie, zobaczyłem nowy typ aktorstwa”. I zaprosił go do obsady „Bez znieczulenia”. 

Czytaj więcej

Nie żyje Jerzy Stuhr. Politycy żegnają aktora. "Odszedł mistrz, legenda polskiego kina"

Samo aktorstwo nie wystarczało Jerzemu Stuhrowi. Stanął po drugiej stronie kamery.

W ostatnim 20-leciu XX wieku Stuhr wystąpił w ponad 80 filmach i spektaklach telewizyjnych. Stworzył kreacje u Kieślowskiego czy Szulkina, objawił dystans do siebie i komediowy talent w filmach Juliusza Machulskiego. W „Seksmisji” jego bohater Maks razem z kolegą Albertem budził się z hibernacji w roku 2044, w świecie, w którym istnieją tylko kobiety. Trudno zapomnieć jego odzywki: „Ciemność, widzę ciemność”. „Kierunek Wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja”. Albo scenę, w której Maks znajduje butelkę po winie marki Wino i gazetę w kaloszu, co komentuje: „Nasi tu byli”. W „Kilerze” jako komisarz Ryba, po odśpiewaniu w samochodzie piosenki „Orła cień”, łączył się przez radio: „Tu Ryba, wzywam Cię Akwarium”.

Pamiętam, jak spotkaliśmy się w Cannes, gdzie przyjechał na zaproszenie twórców „Shreka”, którzy jego dubbing uznali za jeden z najlepszych na świecie. – No widzi pani – powiedział mi wtedy. – Tyle ról, a do Cannes przyjeżdżam jako osioł. 

Ale grał też w filmach zagranicznych, głównie włoskich. U świetnych reżyserów, między innymi u Michelego Sordillo w „La vite degli altri” i Nanniego Morettiego w „Il caimano” czy „Habemus Papam”. 

Samo aktorstwo mu jednak wystarczało. Stanął po drugiej stronie kamery. 

– Nagle zorientowałem się, że jest kilka rzeczy, o których chciałbym sam opowiedzieć. 

Według książki Pilcha wyreżyserował „Spis cudzołożnic”. Bo pomyślał: „To o mnie!”.

Był rok 1994. Na ekranie pojawił się inteligent – tak bardzo, wydawałoby się, niefilmowy ze swoimi egzystencjalnymi rozterkami. Kiedyś był bohaterem Krzysztofa Zanussiego. W „Spisie cudzołożnic” niósł ze sobą cały bagaż polskich doświadczeń. Miał w pamięci przemieszane jak w tyglu walki narodowowyzwoleńcze, powstania, Pyjasa, Popiełuszkę, Solidarność. Był rozczarowany i wypalony wewnętrznie. W nawałnicy zdarzeń rozmienił na drobne uczucia. 

W kolażowych „Historiach miłosnych” Stuhr opowiadał o meandrach uczuć, splatając ze sobą wątki czterech mężczyzn. Wszystkich zagrał sam.

–Tak zachowuje się mężczyzna – mówił. – Raz weźmie uczucie, raz się go przestraszy i odejdzie. Nie rządzi tym ani wykształcenie, ani wychowanie. 

Bohaterem „Tygodnia z życia mężczyzny” był z kolei inteligent, który zaczyna odnajdywać się w nowej, posttransformacyjnej rzeczywistości. Prokurator, który ma ustabilizowaną pozycję zawodową, żonę, kochankę i dobrą sytuację materialną. Stuhr pokazał siedem dni, gdy nieustannie mija się on z dekalogiem. Idzie na drobne kompromisy, które potem składają się na życiowe łotrostwo i brak wrażliwości na innych. Grając główną rolę, Stuhr znów nie mówił „wy”. Mówił: „To ja jestem słaby”. I pokazywał, że czasem wystarczy chwila wahania, żeby na wszystko było za późno.

Jest też w reżyserskim dorobku Jerzego Stuhra dzieło, o którym sam mówił: „Taki film robi się tylko raz w życiu”. „Duże zwierzę” to opowieść o wolności, prawie do inności, do kochania tego, co się kocha, a nie tego, co kochać wypada. I o tym, że nie wszystko w życiu jest na sprzedaż. Historię urzędnika z małego prowincjonalnego miasteczka, do którego ogródka przychodzi pewnego dnia zostawiony przez cyrk wielbłąd, napisał Kazimierz Orłoś. Chciał ją przenieść na ekran Krzysztof Kieślowski. Nie udało mu się doprowadzić do jego realizacji. Po latach zrobił ten film Stuhr. Sam zagrał skromnego urzędnika, który przyjmuje do swojego życia duże zwierzę. Kocha je. Co jednak może w zamkniętej, nijakiej społeczności wzbudzić więcej agresji niż inność? 

W filmach Jerzego Stuhra zawsze przeglądało się życie

W „Pogodzie na jutro” próbował przyjrzeć się polskiemu społeczeństwu po transformacji. Zawieszonemu między starymi a nowymi wartościami, uwikłanemu w gry polityczne, budującemu korporacyjne układy, a jednocześnie zagubionemu i coraz bardziej pozbawionemu drogowskazów. Stuhr szukał sposobów na życie – może w odnalezieniu się w rodzinie? Krytyka zarzucała mu dydaktyzm.

– Czasem trzeba mieć odwagę, by się za czymś opowiedzieć. Łatwo jest pozostawić widza w niepewności, trudniej dać mu nadzieję – bronił się. 

W „Korowodzie” zmierzył się z polityką i lustracją. To była historią dwóch pokoleń Polaków: dzisiejszych studentów i ich rodziców. Dzieliła ich emocjonalna przepaść, ale również ocena historii i przeżywane dylematy moralne. 

A potem już był „Obywatel” – film o meandrach sześciu dekad naszej najnowszej historii.

– Urodzić się w stalinizmie, a zestarzeć w wolnym kraju? Poważnie kilku twórców już o tych zakrętach mówiło. Wajda, Kieślowski, Smarzowski. A we mnie tkwi Munk, więc pomyślałem: „Kurczę, chciałbym znaleźć krzywe zwierciadło” – przyznał.

Opowiadając historię swojego „Piszczyka”, Stuhr mówił o nonsensach PRL-u, o polskim, często zakłamanym katolicyzmie, o antysemityzmie, o słabościach zarówno władzy, jak i opozycji. Ta historia opowiedziana z powagą, musiałaby się wydać przerysowana. Śmiech oczyszczał. 

Jednego tematu nie chciał Stuhr przenieść na ekran. Tych lat, gdy dwa razy był na krawędzi. Najpierw zawał. Potem rak. Napisał książkę. 

Zapytałam kiedyś Jerzego Stuhra, czy ma poczucie przemijania.

– Miałem – odpowiedział. – Przy „Spisie cudzołożnic”, jak mnie dopadła czterdziestka. A potem już nie. Może odrobinę niepokoju przyniosła mi jeszcze siedemdziesiątka. Bo wokół umierają koledzy, a ja sam przesmyknąłem się przez olbrzymie rafy. 

Tej ostatniej rafy nie pokonał. Zostawił nam swoje filmy. 

Wiktor Woroszylski napisał w „Więzi”, że teatralne aktorstwo Stuhra tworzy znak, obraz losu, współczesnej kondycji. Ale on sam powiedział mi kiedyś, że to film wpisał go w pokolenie. W drugiej połowie lat 70. narastała fala kina moralnego niepokoju. Do głosu doszli twórcy, którzy wyczuli nastroje narastającego niezadowolenia społecznego, sprzeciw wobec podwójnej moralności, tęsknotę za wolnością. To wszystko, co potem tak ważne okazało się w sierpniu 1980 roku. Stuhr stał się aktorem Feliksa Falka, Tomasza Zygadły, Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego. 

Pozostało 92% artykułu
Film
EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
Festiwal Korelacje: Pierwszy taki festiwal w Polsce. Filmy z komentarzem artystów