Wiktor Woroszylski napisał w „Więzi”, że teatralne aktorstwo Stuhra tworzy znak, obraz losu, współczesnej kondycji. Ale on sam powiedział mi kiedyś, że to film wpisał go w pokolenie. W drugiej połowie lat 70. narastała fala kina moralnego niepokoju. Do głosu doszli twórcy, którzy wyczuli nastroje narastającego niezadowolenia społecznego, sprzeciw wobec podwójnej moralności, tęsknotę za wolnością. To wszystko, co potem tak ważne okazało się w sierpniu 1980 roku. Stuhr stał się aktorem Feliksa Falka, Tomasza Zygadły, Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego.
– Kieślowski przyszedł z dokumentu – opowiadał aktor. – Otaczał się naturszczykami, jeszcze w „Personelu” grali niemal wyłącznie amatorzy. Pamiętam, jak w „Bliźnie” kręciliśmy z Pieczką duble, a Kieślowski nie mógł się nadziwić: „Kurczę, wy potraficie powtarzać emocje”.
Przyjaźnili się, łączyły ich podobna pasja, podobny bunt i podobne spojrzenie na świat.
– Wszystko powstawało w tyglu, bardziej czułem się współtwórcą niż facetem, który gra rolę. Mogłem mówić własnym tekstem. Nie musiałem zakładać kostiumu, wchodziłem przed kamerę we własnej marynarce. Wszyscy – od dźwiękowca, przez operatora po reżysera – myśleliśmy podobnie.
Stuhr zagrał w „Wodzireju” i „Szansie” Falka oraz w „Ćmie” Zygadły, występował u Agnieszki Holland. No i wsiąkł w kino Kieślowskiego. Wielką kreację stworzył w „Amatorze”. Przedtem grali tak tylko aktorzy Zanussiego. Andrzej Wajda szybko wyczuł nowy trend. Napisał do Stuhra list: „Szanowny panie, zobaczyłem nowy typ aktorstwa”. I zaprosił go do obsady „Bez znieczulenia”.