Ta gala miała się odbyć w Islandii, ale jak niemal wszystko w tym roku padła ofiarą koronawirusa. Najważniejsze więc, że spotkanie w ogóle zostało zorganizowane. W studiu, w berlińskim muzeum Futurium, siedzieli przebadani uprzednio na Covid-19 szefowie Europejskiej Akademii. Byli ci, którzy właśnie zdecydowali się ustąpić, oraz nowi: wybrana na prezydentkę Agnieszka Holland i dyrektor Mathjis Wouter Knol. Był też prowadzący imprezę Steven Gatjen, dołączali aktorzy wręczający nagrody.
W domach albo w hotelach zasiedli przed komputerami nominowani. Jedni w garniturach i eleganckich sukniach, inni, jak Jan Komasa – w T-shircie. I choć uczestników dzieliły tysiące kilometrów, czuło się tu wspólnotę.
Próba alkoholu
Inność tegorocznej gali Europejskich Nagród Filmowych polegała i na tym, że widzowie większości tytułów nie mieli szansy obejrzeć. 3800 członków Akademii zobaczyło je na zamkniętym portalu. I wybrali dzieło Thomasa Vinterberga, który zgarnął wszystko, co najważniejsze. „Na rauszu" został uznany za najlepszy film Europy, Vinterberg dostał nagrodę za reżyserię i z Tobiasem Lindholmem – za scenariusz. A Mads Mikkelsen odebrał nagrodę za najlepszą rolę męską.
„Na rauszu" to historia czterech nauczycieli, którzy postanawiają sprawdzić teorię, że 0,05 promila alkoholu we krwi otwiera człowieka na świat, czyni bardziej kreatywnym i przyjaznym. Więc piją. I niektórzy z nich przekroczą granicę, poza którą zaczyna się dramat. To również film o ludziach, którzy chcą przerwać stagnację, w jaką wpadli, odzyskać życie i nadzieję. Thomas Vinterberg zadedykował „Na rauszu" córce, która zginęła w wypadku samochodowym, gdy ekipa zaczynała zdjęcia. Miała 19 lat.
Nagrodę za najlepszą rolę kobiecą odebrała Paula Beer, w filmie Petzolda „Undine" zagrała kobietę opuszczoną przez partnera i próbującą, jak w dawnym micie, zemścić się na nim. Za najlepszy dokument członkowie Akademii uznali „Collective" Alexandra Nanau o skorumpowanym i zaniedbanym systemie ochrony zdrowia w Rumunii, ale też o sile dziennikarstwa.