W Czadzie kobieta samotnie wychowująca dziecko jest potępiona, nawet wtedy, gdy pochodzi ono z gwałtu. A w Afryce gwałty są plagą. Taka właśnie tragedia przydarzyła się 15-letniej bohaterce „Lingui”. Dziewczynka jest w ciąży, a – też wychowana przez samotną matkę – wie, czym są drwiny, pogarda, odrzucenie. Nie chce siebie i dziecka skazać na życie na marginesie. Postanawia usunąć niechcianą ciążę. Tyle, że aborcja jest w Czadzie nielegalna, oznacza pięć lat więzienia, ogromny koszt i zagrożenie życia, jeśli dokonuje jej znachorka.
Mahamat-Saleh Haroun to w Czadzie instytucja. 61-letni dziś artysta od 1982 roku mieszka we Francji, ale pracuje w rodzinnej Afryce. I filmami tam realizowanymi przebił się na światowy rynek. Sięgnął do XX-wiecznej historii Afryki, naznaczonej walką z kolonizatorami i krwawymi wojnami domowymi. Zadebiutował pod koniec poprzedniego wieku wojennym dramatem „Bye Bye Africa”, który przyniósł mu wyróżnienie w Wenecji. Sześć lat później na tym samym festiwalu zachwyciła jego „Susza”. Po ogłoszeniu w 2006 r. amnestii dla zbrodniarzy wojennych, którzy mordowali w czadyjskiej wiosce, stary mężczyzna daje wnukowi pistolet. Honor rodziny wymaga, by szesnastolatek zabił mordercę swojego ojca, którego nigdy nie widział.
Ale Haroun nie zrobił filmu o zemście. Chłopak odszukuje mordercę ojca i zaczyna się do niego zbliżać. Powoli mężczyzna zaczyna mu zastępować ojca, którego nigdy nie miał. Haroun zaproponował film niejednoznaczny, opisujący meandry życia.
W „Lingui” reżyser przypatruje się układom społecznym w dzisiejszym, patriarchalnym Czadzie
Cztery lata później, w Cannes, nagrodę specjalną jury zdobył jego „Krzyczący mężczyzna” o zdradzie, jakiej w czasie wojny domowej w Czadzie dopuszcza się ojciec wobec własnego syna. Zazdrosny o jego pozycję w hotelu, w którym obaj pracują, posyła go na wojnę. Skutki są tragiczne. Haroun nie ocenia, opowiada o patriarchalnym społeczeństwie i fałszywej męskiej dumie.