Iwo Gall – jeden z reformatorów powojennego teatru w Polsce, scenograf, a przede wszystkim pedagog był jej absolutnym, artystycznym guru. Spotkała się z nim jeszcze podczas wojny, kiedy to brała udział w zajęciach założonego przez Galla, krakowskiego konspiracyjnego Studia Dramatycznego. Tam oprócz aktorstwa miała lekcje pantomimy i tańca.
Od 1945 r. Studio działało przy Teatrze Starym w Krakowie, a potem Gall wraz z uczniami, m.in. Krafftówną, wyjechał do Teatru Wybrzeże, początkowo w Gdyni. Gdzie w 1946 r. zadebiutowała rolą Rybaczki w „Homerze i Orchidei” Gajcego.
Role sceniczne Barbary Krafftówny mocno wpisały się w historię polskiego teatru. Była aktorką Iwo Galla, ale też Kazimierza Dejmka czy Erwina Axera – W Teatrze Współczesnym Axera zagrała m.in. w głośnej „Play Strindberg” w reż. Andrzeja Wajdy. Kilkakrotnie powracała na scenę Teatru Dramatycznego. To właśnie tam w 1957 roku była pierwszą w dziejach Iwoną, księżniczką Burgunda, bohaterką wcześniej dramatu zakazanego w Polsce Witolda Gombrowicza.
– Myślę, że Gombrowicz dla teatru to była zupełnie nowa epoka - mówiła mi aktorka. To była rakieta kosmiczna wystrzelona w inną galaktykę. Otworzył się kompletnie inny świat sceniczny, warsztatowy, świat wyobraźni, którą należało wypełniać.
Do Gombrowicza wracała jeszcze kilkakrotnie. Będąc w USA wystąpiła w monodramie „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”. Po latach udało mi się namówić ją, by zagrała w Teatrze TV w mojej adaptacji tego utworu, tym razem w roli Starej Markizy. Pamiętam, jak wtedy bardzo zaprzyjaźniła się z Anną Polony i miały nadzieję na dalszą współpracę. Cieszyła się też ze spotkania z Bohdanem Łazuką, z którym przed laty stanowili niezapomniany duet w „Kabarecie Starszych Panów”, a ich słynna piosenka „Przeklnę Cię” była jednym z hitów Kabaretu.
Przez wiele lat reżyserzy najchętniej obsadzali ją w rolach pogodnych, komediowych, czasem wręcz groteskowych. O tym, że potrafi także wzruszać, przekonał dopiero Wojciech Has. To on zaproponował Krafftównie zagranie jednej z najciekawszych postaci kobiecych w polskim kinie, czyli Felicji w "Jak być kochaną". To była jej absolutnie wielka kreacja, i dziwne, dlaczego podobnego wyzwania nie podjęli inni reżyserzy.