Chwaliłem dzień przed zachodem słońca. Trzeba było kilku rozważnych wypowiedzi Macieja Stuhra oraz jednej jego pomyłki historycznej, by na samego aktora oraz obraz Pasikowskiego posypały się gromy. Stuhr – wobec programowego milczenia reżysera – wziął na siebie rolę adwokata jego dzieła i wywiązywał się z niej bez zarzutu. Jego pech, że pomylił bitwy pod Cedynią i Głogowem, co pozwoliło polemistom wytoczyć najcięższe armaty. Tyle tylko, że wszystko skończyło się jak zawsze. Nie poważną dyskusją, jakiej „Pokłosie" wręcz się domaga, ale stekiem inwektyw. Aktor dowiedział się od anonimowych, rzecz jasna, internautów nawet nie tego, że nie jest prawdziwym Polakiem, ale tego, że w ogóle nie jest Polakiem. A kim jest? Niezwykle łatwo się domyślić.
Opowiadał mi niedawno Jerzy Stuhr przy okazji spotkania przed mikrofonami radiowej Dwójki o tym, że jego syn na podobne ataki powinien być przygotowany. Przez lata bowiem jeździł z rodziną do Rabki, gdzie Stuhrowie mieli dom. Zdarzało się nierzadko, że w odwiedziny przyjeżdżali tam goście mówiący innymi niż polski językami. Nie miało jednak znaczenia, czy byli to Włosi, Francuzi czy Anglicy. Niezmiennie od sąsiadów dało się słyszeć szmer, że „do Stuhrów znowu Żydy przyjechały".