#RZECZoBIZNESIE: Dariusz Rosati: Na koniec roku będziemy mieli rekordowy deficyt

Jesteśmy już po wyborach, więc przez 3 lata rząd nie musi się martwić o reakcję wyborców. Dlatego podniesienie podatków jest możliwe i bardzo prawdopodobne - mówi Dariusz Rosati, ekonomista, były minister spraw zagranicznych, obecnie poseł PO, gość programu Pawła Rożyńskiego.

Aktualizacja: 19.08.2020 21:09 Publikacja: 19.08.2020 15:59

#RZECZoBIZNESIE: Dariusz Rosati: Na koniec roku będziemy mieli rekordowy deficyt

Foto: tv.rp.pl

Budżet w 2020 r. miał być bez deficytu. Z powodu pandemii szans na to raczej nie ma...

Od początku nie było szans na budżet bez deficytu. To była czysto propagandowa fikcja. Budżet miał ok. 70 mld zł deficytu już w momencie jego przyjmowania. Wydatki były poupychane w różnych miejscach sektora finansów publicznych, żeby nie wykazywać ich w budżecie państwa, lub finansowane jednorazowymi, doraźnymi dochodami. Od początku był to budżet z deficytem. Ze względu na wywołany pandemią kryzys gospodarczy sytuacja uległa dalszemu znacznemu pogorszeniu. Wszystko wskazuje na to, że na koniec roku będziemy mieli rekordowy deficyt.

Chyba i tak jest lepiej niż spodziewali się ekonomiści. Nie realizuje się czarny scenariusz.

To prawda. Spodziewaliśmy się gorszych wyników po półroczu. Jest spadek dochodów podatkowych prawie 7 proc., ale budżet ratują dochody jednorazowe. Była np. wpłata z zysków NBP, prawie 7,5 mld zł. Są też dochody jednostek budżetowych z tytułu rozmaitych jednorazowych transakcji jak sprzedaż częstotliwości 5G. Te dochody jednorazowe pozwoliły na dosypanie do budżetu ok. 17 mld zł. Gdy odejmiemy dochody jednorazowe i uwzględnimy inflację, żeby uzyskać pełną porównywalność liczb z ubiegłego i tego roku, to mamy spadek dochodów łącznie ok. 9 proc. i wzrost wydatków także ok. 9 proc. To jest bardzo duże uderzenie w budżet. Większość środków w ramach tarcz antykryzysowych nie została jeszcze wydatkowana. Te wydatki dopiero nastąpią, zwłaszcza umorzenia w ramach tarczy finansowej. Z kolei główne ubytki dochodów sektora finansów publicznych miały miejsce poza budżetem, w takich częściach sektora jak ZUS. Tam mamy deficyt spowodowany zawieszeniem płatności składek dla wszystkich firm dotkniętych koronawirusem. Mamy też zwiększone wydatki w funduszach celowych, przede wszystkim funduszu pracy, rezerwy demograficznej, gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Gdyby rząd zechciał nam pokazać aktualne bilanse tych instytucji to tam byłoby ok. 40-50 mld zł dodatkowego deficytu.

Jaki może być deficyt na koniec roku w relacji do PKB? Do tej pory rekordowy mieliśmy w 2010 r.

To był ciężki kryzys finansowy. Mieliśmy 9 proc. deficytu w sektorze finansów publicznych, budżetowy był trochę mniejszy. Deficytem budżetowym można manewrować. PiS wyrzuca pewne wydatki poza budżet, takie jak np. trzynastą emerytur czy wydatki na finansowanie dróg lokalnych. Nie zwiększono subwencji dla samorządów, mimo że obarczone je dodatkowymi wydatkami na sfinansowanie reformy oświatowej czy podwyżką wynagrodzeń nauczycieli. Łącznie ponad 35 mld zł wydatków zostało wyprowadzonych poza budżet

Jeśli chodzi o deficyt budżetu, to ze względu na te manipulacje nie przywiązywałbym do niego większej wagi. On prawdopodobnie wyniesie ok. 60-70 mld zł. Ważny jest deficyt całego sektora, który sięgnie prawdopodobnie 180 mld zł, może nawet więcej.

W relacji do PKB może to być 9-10 proc. To drugi największy deficyt w historii, w dużym stopniu wywołany obiektywnymi przyczynami, ale również tym, że nie mamy żadnych rezerw. Rząd nie przygotował nas na jakikolwiek kryzys. A przecież wiadomo było, że kryzys gospodarczy nadchodzi, chociaż epidemii się nikt nie spodziewał. Ze względu na rozbudowane transfery społeczne i rozmaite prezenty wyborcze w ostatnich latach nie zbudowaliśmy żadnych zapasów. W tej chwili budżet będzie musiał pożyczać pieniądze na rynku.

Można też podnosić podatki.

Jesteśmy już po wyborach, więc przez 3 lata rząd nie musi się martwić o reakcję wyborców. Dlatego podniesienie podatków jest możliwe i bardzo prawdopodobne. Spodziewamy się tego. Nawiasem mówiąc, podatki były cały czas podnoszone. Wyliczyliśmy prawie 30 wzrostów różnych podatków. Od opłaty emisyjnej, poprzez podatek bankowy, opłatę recyklingową i podatek cukrowy, po podatek handlowy i nieobniżenie stawki VAT, co nam obiecywano. Spodziewam się, że rząd będzie dalej podnosił podatki, ale oprócz tego będzie musiał się solidnie zadłużać emitując obligacje. Do tego dochodzi zadłużanie w NBP. Formalnie to jest niedozwolone, ale w praktyce mamy już do czynienia z finansowaniem deficytu przez NBP, bo tam lądują obligacje. Obserwujemy szybki przyrost ilości pieniądza w obiegu, co pokazuje, że NBP na potęgę drukuje złotówki. W ostatnim półroczu wzrost gotówki w obiegu wyniósł ponad 28 proc., a agregatu M1 ponad 20 proc. To największe wzrosty od połowy lat 90.

Na razie w złotego to mocno nie bije, nawet się nieco umacnia. Jakie mogą być jednak konsekwencje tego w przyszłości?

W średnim okresie będziemy mieli wzrost tendencji inflacyjnych. Już teraz mamy wysoką 3 proc. inflację., ale niepokoi wzrost inflacji bazowej, czyli po wyłączeniu cen paliw i żywności. W lipcu ten wskaźnik inflacji wyniósł ok. 4,3 proc. i był najwyższy od dwudziestu lat. Przy tak szybkim wzroście podaży pieniądza ta presja inflacyjna będzie się nasilać. W konsekwencji będziemy mieć też presję na złotego.

Mamy spadek PKB o 8 proc. w II kwartale, ale porównując się z innymi krajami nie jest tak źle. Mniejszy spadek miały tylko Litwa i Finlandia.

To prawda, spadek PKB jest relatywnie umiarkowany na tle innych państw w Europie. Troszkę mniejszy niż spodziewali się ekonomiści. Spodziewaliśmy się spadku 10 proc., a mamy 8,2 proc. Nie wiemy na ile pojawią się w III kwartale opóźnione efekty wszystkich decyzji związanych z zamrożeniem gospodarki. Nie sądzę, żeby spadek się pogłębił, ale może się utrzymywać przez kolejne 2 kwartały. Polska sobie radzi w kryzysie lepiej niż większość innych krajów dlatego, że mamy niższy udział usług w tworzeniu PKB. U nas to ok. 57 proc., podczas gdy w krajach OECD udział ten wynosi średnio ponad 70 proc. To usługi zostały dotknięte w największym stopniu pandemią. Ograniczenia dotknęły głównie handel, turystykę, transport i inne usługi, gdzie dochodzi do masowych kontaktów między ludźmi. Przemysł i przetwórstwo zostało dotknięte w mniejszym stopniu. W tym widzę główną przyczynę, że łagodniej przechodzimy przez recesję niż kraje Zachodniej Europy.

Nie spodziewa się pan mocnego odbicia w gospodarce?

Nie spodziewam się. Mam wrażenie, że instrumenty finansowe wynikające z tarcz nie zostały jeszcze w pełni skonsumowane. One dopiero będą się materializować. Wtedy ujawnią się w pełni skutki w finansach publicznych. Polska gospodarka zależy od eksportu, który spada. Tak długo, jak u naszych sąsiadów (w Niemczech i pozostałych krajach UE) recesja będzie trwała, tak długo nasz eksport będzie kulał. Nie będziemy w stanie rozpędzić gospodarki. Mamy obecnie tylko jeden czynnik wzrostu – konsumpcję – który też słabnie, bo ludzie tracą pracę albo obawiają się jej utraty. Jest duża niepewność co do bezpieczeństwa zatrudnienia. Myślę, że w III kwartale będziemy mieli dalszy spadek PKB, choć nie tak głęboki jak w II kwartale, być może w granicach 4-5 proc. Pytanie, czy w IV kwartale osiągniemy poziom ubiegłego roku, czy jeszcze nie. W całym bieżącym roku gospodarka polska skurczy się prawdopodobnie o ok. 3-4 proc. – to największy spadek od 1991 roku.

Kryzys jeszcze długo potrwa?

To zależy od siły uderzenia drugiej fali pandemii. Wzrosty zachorowań w Polsce w ostatnich 2 tygodniach są większe niż 3-4 miesiące temu. Z punktu widzenia efektów zdrowotnych sytuacja jest poważniejsza niż w marcu. Rząd wyraźnie unika przywrócenia pewnych ograniczeń, bo boi się o stan gospodarki. Będziemy za to płacić rosnącą liczbą zachorowań. Trudno przewidzieć, jak się to rozwinie. Jeśli epidemia wyraźnie przyspieszy, to trzeba się liczyć z kolejnymi ograniczeniami i przedłużeniem recesji. Jeśli uda nam się to opanować, to być może w IV kwartale spadek rok do roku się zakończy.

Mieliśmy próbę przeforsowania podwyżek dla posłów, a prezydent podnosi pensje pracownikom kancelarii i to wstecz. To chyba nie jest dobry moment?

Decyzję Sejmu o podniesieniu płac najważniejszych osób w państwie oceniam negatywnie. Przekonywałem kolegów, żeby pod żadnym pozorem nie popierać tej decyzji. Uważałem, że to PiS nawarzył tego piwa i sam powinien je wypić. Dobrze, że Senat odrzucił te podwyżki. Nie jest dobrym pomysłem podnoszenie wynagrodzeń w okresie tak głębokiej zapaści gospodarczej. Podwyżki dla pracowników kancelarii powinny poczekać. Jestem zbulwersowany, że prezydent zamiast obniżyć sobie wynagrodzenie i dać przykład, podnosi pensje współpracownikom.

Ale prezydent nie ma dużego wynagrodzenia w porównaniu do innych krajów.

Owszem, to wynagrodzenie jest zbyt niskie. Wynagrodzenie osób, których decyzje wpływają na losy milionów ludzi, powinno być powiązane z odpowiedzialnością, jaką ponoszą.

Jak pan ocenia rezygnację ministra Szumowskiego?

Już dawno powinien odejść. Zaniedbał nadzór nad ministerstwem, uwikłał się podejrzane konflikty interesów i dopuścił do marnotrawstwa środków publicznych na wielka skalę.

Budżet w 2020 r. miał być bez deficytu. Z powodu pandemii szans na to raczej nie ma...

Od początku nie było szans na budżet bez deficytu. To była czysto propagandowa fikcja. Budżet miał ok. 70 mld zł deficytu już w momencie jego przyjmowania. Wydatki były poupychane w różnych miejscach sektora finansów publicznych, żeby nie wykazywać ich w budżecie państwa, lub finansowane jednorazowymi, doraźnymi dochodami. Od początku był to budżet z deficytem. Ze względu na wywołany pandemią kryzys gospodarczy sytuacja uległa dalszemu znacznemu pogorszeniu. Wszystko wskazuje na to, że na koniec roku będziemy mieli rekordowy deficyt.

Pozostało 93% artykułu
Budżet i podatki
Szok w rosyjskiej Dumie: dwie partie nie poparły wojennego budżetu Putina
Budżet i podatki
Czy da się „wykręcić” 110 mld zł dziury w budżecie w dwa miesiące
Budżet i podatki
Deficyt budżetowy będzie wyższy. Sejm przegłosował zmiany
Budżet i podatki
Kto i za ile kupi kolejne setki miliardów polskiego długu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Budżet i podatki
Budżetowe wpływy z CIT dołują. Rekordy już nie wrócą?