Budżet w 2020 r. miał być bez deficytu. Z powodu pandemii szans na to raczej nie ma...
Od początku nie było szans na budżet bez deficytu. To była czysto propagandowa fikcja. Budżet miał ok. 70 mld zł deficytu już w momencie jego przyjmowania. Wydatki były poupychane w różnych miejscach sektora finansów publicznych, żeby nie wykazywać ich w budżecie państwa, lub finansowane jednorazowymi, doraźnymi dochodami. Od początku był to budżet z deficytem. Ze względu na wywołany pandemią kryzys gospodarczy sytuacja uległa dalszemu znacznemu pogorszeniu. Wszystko wskazuje na to, że na koniec roku będziemy mieli rekordowy deficyt.
Chyba i tak jest lepiej niż spodziewali się ekonomiści. Nie realizuje się czarny scenariusz.
To prawda. Spodziewaliśmy się gorszych wyników po półroczu. Jest spadek dochodów podatkowych prawie 7 proc., ale budżet ratują dochody jednorazowe. Była np. wpłata z zysków NBP, prawie 7,5 mld zł. Są też dochody jednostek budżetowych z tytułu rozmaitych jednorazowych transakcji jak sprzedaż częstotliwości 5G. Te dochody jednorazowe pozwoliły na dosypanie do budżetu ok. 17 mld zł. Gdy odejmiemy dochody jednorazowe i uwzględnimy inflację, żeby uzyskać pełną porównywalność liczb z ubiegłego i tego roku, to mamy spadek dochodów łącznie ok. 9 proc. i wzrost wydatków także ok. 9 proc. To jest bardzo duże uderzenie w budżet. Większość środków w ramach tarcz antykryzysowych nie została jeszcze wydatkowana. Te wydatki dopiero nastąpią, zwłaszcza umorzenia w ramach tarczy finansowej. Z kolei główne ubytki dochodów sektora finansów publicznych miały miejsce poza budżetem, w takich częściach sektora jak ZUS. Tam mamy deficyt spowodowany zawieszeniem płatności składek dla wszystkich firm dotkniętych koronawirusem. Mamy też zwiększone wydatki w funduszach celowych, przede wszystkim funduszu pracy, rezerwy demograficznej, gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Gdyby rząd zechciał nam pokazać aktualne bilanse tych instytucji to tam byłoby ok. 40-50 mld zł dodatkowego deficytu.