W styczniu, w środku covidowego kryzysu, średnia cena surowca 250 zł za m sześc. wydawała się przedsiębiorcom wygórowana. W czerwcu, gdy sięgnęła miejscami 400 zł, narzekania na drożyznę zastąpił lęk i niepewność.
– Coraz większa liczba przedsiębiorców z branży zastanawia się teraz, czy gdzieś jest kres cenowego szaleństwa – mówi Rafał Szefler, dyrektor Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego.
Marek Kubiak, właściciel kilku tartaków na Pomorzu i prezydent PIGPD, twierdzi, że już od dawna przewidywał kłopoty. Ma biznes przy trasach wiodących do portów. Obserwował, jak wzbiera rzeka transportów drzewnych bali wywożonych za granicę. W Europie niewiele jest krajów, które pozwalają na wywóz drewna nieprzetworzonego, sensowniejsze jest przecież przecieranie surowca w kraju i zapewnienie własnym firmom i gospodarce miejsc pracy oraz dodatkowych przychodów.
Czytaj także: Brak materiałów do produkcji osłabia nie tylko polskie meble
Piotr Wójcik, jeden z największych producentów mebli w kraju (firma Meble Wójcik ma trzy zakłady w Elblągu), w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" też ostrzegał przed skutkami bezprecedensowych podwyżek cen drewna i innych surowców, które dotknęły jego przedsiębiorstwo. Dziś klientów i użytkowników polskich mebli uprzedza, że taniej nie będzie, a w najbliższym czasie znaczący wzrost cen sprzętów jest raczej nieunikniony.