Gdy w Tarnopolu, jak w wielu ukraińskich miastach, wyją alarmowe syreny, informatyczna firma Future Processing Ukraine (FPU) nie musi przerywać pracy. Wszyscy schodzą do pomieszczenia biurowego w piwnicy, gdzie jest bezpieczniej i można spokojnie pracować. – Wprawdzie czasem alarm zdarza się podczas telekonferencji i niektórzy klienci są trochę wystraszeni, ale staramy się nie tracić czasu – zapewnia Petro Khimeychuk (czyt. Chimejczuk), zastępca dyrektora tej firmy. To ukraińska spółka zależna polskiej firmy. W różnych formach pracuje tu około 60 osób.
Nie ubyło pracy
– Pracę zawiesiliśmy tylko w pierwszych kilku dniach wojny, czekając na rozwój sytuacji. Ale teraz działamy normalnie. Zresztą pracy jest wcale nie mniej niż przed wojną – zapewnia Khimeychuk. Przyznaje, że niektórzy spośród ich zagranicznych klientów z początku mieli obawy, czy ukraińska firma informatyczna będzie w stanie dalej realizować ich zlecenia, ale dość szybko okazało się, że można działać w miarę normalnie. Zresztą polska spółka matka już na początku wojny zadeklarowała, że będzie wspierała firmę z Tarnopola. – Zarząd zadeklarował, że będziemy wypłacali pieniądze niezależnie od tego, ile pracy będą w stanie wnieść nasi ludzie w Tarnopolu – dodaje Paweł Wuttke, szef FPU.
W nieco trudniejszej sytuacji są inne firmy z tej branży, które miały swoje siedziby we wschodniej Ukrainie. Kilkadziesiąt tysięcy pracujących w nich ludzi przeniosło się właśnie w okolice Lwowa, Tarnopola i na Zakarpacie. Wiązało się to z kosztami – na przykład firma N-iX przeznaczyła 20 tys. dolarów na wzmocnienie lwowskiego klastru IT i tymczasowe noclegi dla swoich współpracowników i ich rodzin, którzy przenieśli się do Lwowa z różnych części Ukrainy.
Także FPU przyjęła pięcioro takich uchodźców z innych firm komputerowych, a nawet ich kota. – W lutym, tuż przed wojną, ukończyliśmy budynek z pokojami gościnnymi. Były pomyślane jako miejsce dla gości z Polski i innych krajów, ale teraz są jak znalazł dla tych, którzy musieli uciekać do bezpieczniejszego miejsca – relacjonuje Khimeychuk.
Problem z przeniesieniem pracowników dotknął także inne informatyczne firmy ukraińskie. Na przykład jeden z głównych graczy na tym rynku, międzynarodowa firma Miratech, przyznaje, że aż 35 proc. jej ukraińskiej załogi (w tym z frontowego Charkowa) musiało się przenieść do innych miejsc w Ukrainie albo nawet za granicę.