Jego zdaniem ewentualne ożywienie popytu w 2023 roku byłoby możliwe w przypadku wzrostu zdolności kredytowej, a także stabilizacji cen nieruchomości. – Rynek kredytów mieszkaniowych mógłby się odbudować, gdyby wystąpiła obniżka stóp procentowych oraz poluzowanie wymogów regulacyjnych w kontekście obliczania przez banki zdolności kredytowej – mówi szef BIK.
Trudno jednak powiedzieć, kiedy to nastąpi. Sami bankowcy, w styczniowym badaniu Pengap (również przedstawionym w czwartek), oceniają, że perspektywy na najbliższe sześć miesięcy, jeśli chodzi o popyt klientów detalicznych, są raczej słabe. Co prawda w przypadku kredytów mieszkaniowych nie widać już takiego czarnowidztwa jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale skoro nikt nie oczekuje znaczącej poprawy sytuacji finansowej gospodarstw domowych, to trudno, by chętnych na pożyczanie zaczęło mocno przybywać.
Trudno też, zdaniem bankowców, o wielki optymizm w przypadku innych kredytów dla konsumentów. A Biuro Informacji Kredytowej prognozuje, że sprzedaż pożyczek gotówkowych w 2023 r. utrzyma się na podobnym poziomie jak w 2022 (ok. 65 mld zł), tych ratalnych zaś wzrośnie o ok. 2,8 proc., do 18,5 mld zł.
Popyt na kredyty mieszkaniowe spadł w ubiegłym roku mocniej w małych miejscowościach (do 10 tys. mieszkańców) niż w największych miasta (powyżej 500 tys.), a także wśród starszych kredytobiorców (55–64 lata). Patrząc zaś ogółem, w drugiej połowie 2022 r. dosyć wyraźnie zmniejszyła się średnia wartość takiego kredytu (do ok. 325 tys. zł, wobec rekordowych ok. 345 tys. zł w I połowie roku), a także średni okres kredytowania (do ok. 23 lat, z 24,4 roku).
Za to najwyższa w historii badań BIK okazała się wartość nadpłat i całkowitych spłat kredytów mieszkaniowych. W 2022 r. było to łącznie 52,4 mld zł, czyli blisko dwa razy więcej niż w 2021 r. Oznacza to, że Polacy przestraszyli się wysokich rat i podejmowali działania, by je obniżyć, z drugiej strony pokazuje, że gospodarstwa domowe posiadają wolne środki, by takie działania podejmować.