I dlatego ona także została obłożona sankcjami.
W 2014 roku, kiedy dopiero od 12 miesięcy była szefową Banku Rosji Nabiullina zmagała się ze słabnącym rublem, rosnącą inflacją i sankcjami duszącymi gospodarkę. Wtedy zdecydowała się na szybkie podniesienie stóp procentowych. Ruch niepopularny w kraju, ale zagranicą zyskała wtedy opinię kompetentnej finansistki. Potem jeszcze przez kilka lat podejmowała decyzje niepopularne w kraju, pod prąd celów politycznych Kremla. W 2015 „Euromoney” wybrał ją najlepszym prezesem banku centralnego na świecie. Od tego czasu konsekwentnie pracowała nad stworzeniem w Rosji takiego systemu finansowego, który wytrzymałby każde sankcje.
Teraz, tuż po rosyjskiej agresji na Ukrainę wprowadziła środki utrudniające wywóz dużych pieniędzy poza Rosję i wyhamowała tendencje do wycofywania depozytów. Pod koniec kwietnia została prezesem Banku Rosji na trzecią kadencję. — To miało wymiar symboliczny. I oznacza obietnicę, że jednak gospodarka wytrzyma i teraz. Inna sprawa, że nie wiadomo jak długo tym razem to potrwa — mówiła wtedy Elina Rybakina z waszyngtońskiego Institute of International Finance.
Wtedy w 2014 roku Rosja przeszła kolejno dwa szoki gospodarcze: sankcje nałożone przez zachód po aneksji Krymu i spadek cen ropy naftowej, bo Saudyjczycy wówczas odmówili zmniejszenia eksportu tego surowca. Rubel drastycznie tracił na wartości, a Nabiullina zrobiła coś dokładnie odwrotnego od tego, co zazwyczaj robią banki centralne. Nie broniła waluty korzystając ze zgromadzonych rezerw, tylko podniosła stopy procentowe do 17 proc. I utrzymała je na wysokim poziomie przez kilka lat. Inflacja rzeczywiście „sama” spadła.
Teraz Elwira Nabiullina stara się zbudować kolejną fortecę, która ochroni gospodarkę, chociaż wiadomo, że zadanie jest znacznie trudniejsze, niż 8 lat temu.