Prezes Grupy Lux Med: Prywatne placówki walczą z Covid-19

Kluczowe jest, by w pandemii nie zgubić osób z innymi chorobami – mówi Anna Rulkiewicz, prezes Grupy Lux Med.

Publikacja: 23.11.2020 21:00

Szpitale prywatne są przygotowane do walki z Covid-19. Mają zarówno respiratory, jak i stanowiska in

Szpitale prywatne są przygotowane do walki z Covid-19. Mają zarówno respiratory, jak i stanowiska intensywnej terapii - mówi Anna Rulkiewicz, prezes Grupy Lux Med

Foto: Rzeczpospolita/ Robert Gardziński

Jako prezes Pracodawców Medycyny Prywatnej zadeklarowała pani gotowość prywatnych szpitali do włączenia się w walkę z pandemią.

Dla nas ważne jest, by wraz z rządem realizować misję publiczną i pomagać wszystkim pacjentom. Jako sektor uruchamiamy po kilkadziesiąt łóżek tygodniowo, docelowo będzie ich ponad 1000. Szpitale prywatne mają ogrom własnych wyzwań, ale walka z Covid-19 jest dla nas silną mobilizacją. Łóżka w naszych szpitalach wchodzą do ogólnej puli wolnych miejsc, co pozwala kierować chorych bezpośrednio z karetek. Prywatny sektor ochrony zdrowia zawsze czuł się częścią systemu.

Czy szpitale prywatne są przygotowane do opieki nad chorymi z Covid-19?

Mamy zarówno odpowiedni sprzęt, czyli np. respiratory, jak i stanowiska intensywnej terapii. Przygotowani są również nasi lekarze. Przeszkolenia personelu, m.in. z obsługi respiratorów, podjęliśmy się już wiosną.

Wiosną na prywatne placówki ochrony zdrowia spadło odium krytyki. Abonenci narzekali, że nie mogą dostać się do lekarza w sytuacji, gdy publiczne placówki zostały zamknięte.

Początki były trudne dla wszystkich. Prywatne placówki dość szybko zdołały się jednak przeorganizować, zainwestować w telemedycynę i przyjmować pacjentów. W pierwszych tygodniach lockdownu błogosławieństwem okazała się teleporada, która pozwoliła nam łatwo kontaktować się z pacjentami – zwłaszcza tymi z chorobami współistniejącymi. Lux Med w 70 proc. przeszedł na porady zdalne – tylko 30 proc. wizyt odbywało się stacjonarnie. Wiele procedur nie mogło być prowadzonych ze względu na zalecenia Ministerstwa Zdrowia. Dziś proporcje się odwróciły – telekonsultacje stanowią 30 proc., a wizyty stacjonarne 70 proc. – ale sytuacja może się zmieniać w miarę wprowadzania kolejnych obostrzeń. Jesteśmy dobrze przygotowani proceduralnie pod kątem ochrony personelu, a w samych placówkach wprowadziliśmy tzw. bramkowanie. Pacjent najpierw kontaktuje się z placówką telefonicznie, a jeśli zachodzi taka potrzeba, kierowany jest na wizytę stacjonarną. Chodzi o to, by utrzymywać zdrową równowagę. Telekonsultację traktujemy jako element procesu leczenia, który pozwala lekarzowi zorientować się, co się dzieje z chorym, wystawić receptę i dać skierowanie, a gdy zachodzi taka konieczność, skierować go na wizytę stacjonarną.

Obecnie mówi się głównie o Covid-19. Pacjenci skarżą się, że pozostałe dolegliwości traktowane są po macoszemu.

Dla nas jest kluczowe, by w pandemii nie zgubić osób z innymi chorobami. Istotne jest dla nas, by wychwycić, gdzie konieczne jest leczenie i wizyta stacjonarna, a gdzie można poprzestać na teleporadzie. Idziemy w kierunku zachowania umiaru i mimo tak wielu zachorowań dziennie staramy się, by zawsze można było skorzystać z wizyty stacjonarnej i by pacjent nie został sam. Zdarza się jednak, że sami pacjenci wolą poprzestać na kontakcie telefonicznym i to lekarz przekonuje ich do osobistej wizyty w przychodni. Dzieje się tak dlatego, że teleporada jest dla pacjentów wygodna. Dzięki teleporadom wzrósł nam NPS – wskaźnik zadowolenia i polecalności naszej firmy.

Państwa pacjenci są zadowoleni, ale o teleporadach krążą już anegdoty, np. o ortopedach, którzy każą sobie pokazywać skręconą kostkę podczas wideokonsultacji.

Zwichnięcia są wszędzie. W każdym sektorze znajdą się ludzie, którzy nie wykonują swojej pracy prawidłowo. Jeśli jednak zastosowane są procedury, działa monitoring i sprawdza się dokumentację medyczną, to zagrożenie, że porada pacjentowi zaszkodzi, spada do minimum. Nasi pracownicy są weryfikowani. Monitorujemy ich pracę, przeglądając dokumentację medyczną, z której można odczytać, jak przebiegła wizyta. Po zakończeniu konsultacji prosimy pacjentów o wypełnienie ankiety, a w razie ich niezadowolenia rozmawiamy z lekarzami. Jeden czy dwa przypadki nie mogą wpłynąć na negatywną ocenę całej firmy czy całego sektora. W tym roku w czasie pandemii musieliśmy rozwiązać umowy z kilkoma lekarzami, bo nie mogliśmy sobie pozwolić na niewłaściwe zachowania.

Co to były za sytuacje?

Takie, w których lekarz pomimo ewidentnej potrzeby wizyty w placówce poprzestawał na telekonsultacji. Lux Med wydaje miliony złotych na dodatkową ochronę, by wizyty można było realizować w sposób bezpieczny. To jest czas próby dla całego personelu medycznego – dziś pacjent potrzebuje go bardziej niż kiedykolwiek. Na szczęście znaczny procent lekarzy doskonale rozumie swoją misję i każdego dnia daje tego przykład. Jako szefowa firmy, która zatrudnia ponad 7 tys. lekarzy i 4 tys. personelu medycznego, zawsze głośno mówię, że bez ich poświęcenia i wielkiego serca sytuacja w naszym kraju byłaby dramatycznie gorsza.

Wiele prywatnych sieci ma tzw. pomoc doraźną. Czy nadal ona działa?

Nie rezygnujemy z pomocy doraźnej, ale już przy wejściu do placówki staramy się wyłapać osoby zakażone. Pacjenci nie mogą się denerwować, że mają mierzoną temperaturę, a ktoś zadaje im pytania.

Jak wielu pacjentów z koronawirusem trafia do placówek prywatnych?

Działamy zgodnie z procedurami. Pacjenta z podejrzeniem zakażenia wysyłamy do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), bo dziś tylko on może skierować na test. Niedawno jako Medycyna Prywatna zwróciliśmy się do ministra zdrowia z postulatem, by takie badanie mógł zlecić każdy lekarz.

Jaka jest skala sektora prywatnego?

Według szacunków prywatny sektor stanowi ok. 40 proc. wszystkich wydatków medycznych. To przede wszystkim leki, na które Polacy wydają kosmiczne pieniądze. Usługi fee for service, czyli takie, w których np. umawiamy się na wizytę i za nią płacimy, stanowią kilkanaście procent. Kilka procent to abonamenty i ubezpieczenia. Na prywatną ochronę zdrowia Polacy wydają 3,5–4 mld zł, a z leczenia na zasadach komercyjnych korzysta kilka milionów pacjentów. Niestety te pieniądze wydawane są w sposób nieefektywny. Dlatego przydałby się produkt komplementarny do systemu publicznego. W kilkudziesięciomilionowej populacji nie poradzimy sobie bez sektora prywatnego, co nie znaczy, że on nie ma stawać się lepszy. Robilibyśmy dużo więcej, gdybyśmy mieli możliwości, ale publiczny system nas odcina. Jako firma prywatna oczywiście zarabiamy, ale zyski musimy reinwestować w infrastrukturę czy poziom naszych usług, więc i tak przekładają się one na zdrowie Polaków.

Czy w trakcie pandemii spadła państwu liczba abonamentów?

Absolutnie nie. Mamy nawet kilkuprocentowy wzrost, bo nasza dostępność jest większa. W trakcie pandemii bardzo jej brakowało w systemie publicznym, dlatego pacjenci kierowali się do nas.

Co z osobami, które straciły pracę, a tym samym firmowe abonamenty?

Abonamentowiczom, którzy stracili pracę, a także ich dzieciom, do końca roku gwarantujemy darmowe pakiety.

Jako prezes Pracodawców Medycyny Prywatnej zadeklarowała pani gotowość prywatnych szpitali do włączenia się w walkę z pandemią.

Dla nas ważne jest, by wraz z rządem realizować misję publiczną i pomagać wszystkim pacjentom. Jako sektor uruchamiamy po kilkadziesiąt łóżek tygodniowo, docelowo będzie ich ponad 1000. Szpitale prywatne mają ogrom własnych wyzwań, ale walka z Covid-19 jest dla nas silną mobilizacją. Łóżka w naszych szpitalach wchodzą do ogólnej puli wolnych miejsc, co pozwala kierować chorych bezpośrednio z karetek. Prywatny sektor ochrony zdrowia zawsze czuł się częścią systemu.

Pozostało 91% artykułu
Zdrowie
Co dalej z regulacją saszetek nikotynowych?
Zdrowie
"Czarodziejska różdżka" Leszczyny. Co z wotum nieufności wobec minister zdrowia?
Zdrowie
Reforma szpitali na politycznym zakręcie
Zdrowie
Reforma szpitali. Projekt trafi do ponownych konsultacji
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Zdrowie
Dziecko też może mieć kryzys psychiczny